sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowanie roku

KHHM,
KHHM.

TU BYŁO MOJE PODSUMOWANIE ROKU 2011, ALE KIEDY RYŚKA I MAĆ OPUBLIKOWAŁY SWOJE PODSUMOWANIA NA SWOICH BLOGASKACH STWIERDZIŁAM, ŻE JEST ZBYT DUŻE RYZYKO PORÓWNYWANIA NAS. DLATEGO JE USUNĘŁAM W CHOLERĘ :)


POZDRAWIAM

sobota, 17 grudnia 2011

Kolejny dzień z mojego ekscytującego życia

Sobotnia deburdelizacja biurka zakończona pełnym sukcesem! Ale tak naprawdę epicko mi to wyszło. Mega funkcjonalnie, czyściutko, wszystko pod ręką, pewnie w poniedziałek znowu będzie jeden wielki stos i będę pisać lekcje na kolanie. Fascynująca jest moja zdolność do błyskawicznego wprost rozpizdywania moich pięknych planów w perzynę życiowych utrudnień. 
Oho, wraca bełkot o niczym i trudne słowa, paczcie, paczcie, wychodzi że zdrowieję. I jeść też zaczynam, jak mi się dzisiaj uda zasnąć to już będzie full wypas ;3. Jeszcze tylko plany na Sylwestra by mi się przydały, bo z zaproszenia do Gdyni, niestety, skorzystać nie mogę ;<. Wychodzi że posiedzę sama. Może i dobrze mi tak. W ogóle coś czuję że te święta będą posysać, nawet śniegu nie ma, ani Wigilii nie będzie, ani prezentów... ani łyżew, ani bałwanów, ani sanek, ani maratonów filmowych, trochu się wszystko zesrało. 
Dobra, to znak że muszę skończyć. Natychmiast.

środa, 14 grudnia 2011

Pretty Hate Machine

Nie jest dobrze kiedy wracam do tej płyty. W sumie piosenki na niej są bardzo energetyczne i pełne buntu... a dla mnie to i tak rozrywające serce lamenty, a sama myśl o nich wywołuje niezidentyfikowane kłucie w splocie słonecznym. Bardzo lubię tę płytę, ale nie jest dobrze, kiedy do niej wracam. Potrafię przywołać każdą emocję z tamtego okresu, zupełnie tak, jakbym naprawdę była w centrum tamtych wydarzeń. To by mogło oznaczać, że do końca się tych emocji nie pozbyłam - nie jest dobrze. Zapominam o tym, że ta płyta nie jest odzewem depresji, tylko pokazem niesamowitych możliwości wiary w siebie. Nie potrafię się pozbyć swojej interpretacji i podejść do dzieła obiektywnie.
Nie jest dobrze.
Wracam do wszystkiego co mnie niszczy. Cholera, a tak dobrze mi szło!
Powinnam napisać postanowienia noworoczne; nie chce mi się. Nie chce mi się nawet myśleć co powinnam sobie postanowić, a co dopiero myśleć o wypełnianiu postanowień.
W sumie jeszcze przed chwilą chciało mi się pisać tę notkę, ale już mi się nie chce.




Trójkąt Sierpińskiego - jeden z najprostszych
fraktali - czytaj: samopodobny.
MIND FUCKED SUCCESFULLY

piątek, 25 listopada 2011

Wspomnień słodki czar

*Sniff, sniff*
Achh, czujecie ten słodki odorek rozgoryczenia i kompleksów? Mmm, zupełnie jakbym znów miała 12 lat!

Hmmm, no u mnie w porządku w sumie, takie tam utwierdzaniu się w słuszności braku zaangażowania, książek troche czytam, nie żeby nie, no i ogólnie to seriale oglądam, także spoko. mam dużo nauki teraz, sie uwzieli na mnie ci nauczyciele, masakra jakaś... ;/ no ale kij z tym, generalnie to ich zlewam, ten cały tekst gimnazjalny też, po ch. mi to, co mnie obchodzi jakiś zasrany napoleon albo inny dupek nie? pieprze to 16 skończe ide do pracy, szkołe rzucam ew. zawód sobie zrobie a potem rzucam. bo po co mi to, no bez jaj. z resztą wykształcenie niczego nie daje, ludzie po studiach w biedronce pracują no to heloł.
ale może dość o szkole :D oglądam ostatnio taki świetny serial, naprawdę, amerykański, i jest taki super! i tam jest taki, boski aktor. dobra jara mnie, nie żeby nie. kupuje sobie teraz kalendarz z nim i koszulke może... jest taki boski! tylko zapomniałam teraz jak się nazywa, ale jest super i nawet sporo nagród dostał.
a tak apropo to paweł sie już do mnie w ogóle nie odzywa, no jakaś masakra, nie ogarniam tego kolesia ;/...
no a w pon może na jakieś zakupy pójde, wiadomo, no i musze jednemu gÓpkowi prezent na mikołajki kupić ;** ale nie powiem komu, top secret xdd
także w sumie no, to tyle co u mnie tak w skrócie ogólnie.  no ale dobrze jest. i będzie lepiej nie ;*?


Tak powinien wyglądać blog osoby na moim poziomie intelektualnym. Kogo ja chcę oszukać?

środa, 2 listopada 2011

Pyk. Pyk. Pyk.

Ogarnia poczucie miałkości i bezsensu. Przekonanie, że wszystko, co robię, jest wtórne, pozbawione wartości, bezcelowe. Nie mam nowych pomysłów, nie robię postępów na żadnym polu. Nie jestem już w stanie wyobrazić sobie jakiejkolwiek przyszłości dla siebie, nawet bliskiej. Nie mam siły zastanawiać się nad czymkolwiek. Moje sny stały się nudne i przewidywalne. Łatwo mi zaimponować, szybko się zachwycam, a z drugiej strony łatwo mnie też rozdrażnić i stłamsić. Bronię się, popadając w zgorzkniałe krytykanctwo. Moje marzenia ograniczają się do niesprecyzowanych idei, a jednocześnie są tak banalne, że sama nie mam ochoty się w nich zagłębiać. Nie mam ochoty szukać dziwacznych czy dowcipnych metafor dla mojego stanu ducha. Nie chce mi się tworzyć barwnych, pełnych emocji, dramatycznych opisów rozpaczy. Nawet nad formą tego co piszę nie zastanawiam się w ogóle... nad treścią zresztą też. Singiel Mansona miał być w Halloween, a nie ma, a ja nie mam siły się oburzyć. Nie chce mi się walczyć o uwagę Kropka, który ostatnio gwałtownie zmienił stosunek do mnie.

Starość.
Albo ta pieprzona grypa.

sobota, 22 października 2011

MINDFUCK

Tydzień ogólnoświatowej rozkminy nastąpił. 
Nie wiem czy jest ciekawsze uczucie niż nagłe, piorunujące zrozumienie prawdy po wielu żmudnych procesach myślowych, a potem kolejne zawiłe procesy myślowe wynikające z tego zrozumienia. I tak wiele wniosków, rozsadzających skronie, nakładających się na siebie, zupełnie pobocznych a jednak powiązanych ze sobą. Chwila, w której można uwierzyć, że Wszechświat naprawdę jest jedną, absolutnie dopracowaną całością. Przerastającą, potężną i niesamowicie piękną całością. Uczucie małości i ogromu jednocześnie, doświadczanie nieskończoności.
Kiedy tak snułam się z kąta w kąt, zachwycając się ogromem powiększającej się kosmicznej próżni, krążeniem materii w przyrodzie i złożonością własnego mózgu, zadałam sobie wiele pytań. Smutnych w większości, a jednocześnie kojących w tym smutku. Stabilizujących. I nurtujących, na które bardzo pragnęłam odpowiedzi. 
A wtedy mój tato, kompletnie niezwiązany z opisanymi wyżej emocjami powiedział: "Wszechświat jest organizmem i podsunie Ci odpowiedzi na wszystkie twoje pytania". I to właśnie były odpowiedzią, skądinąd podsuniętą być może przez Wszechświat, przez co sama siebie potwierdza.
I podobne pierdoły towarzyszą mi ostatnio.

A teraz jeszcze to :). Magia kropek. Najbardziej wymowna kropka na świecie. Kropka, która pokazuje słabość i która mnie doprowadza do... 
hm.
Aww, pomaleńku. Bardzo pomaleńku.

czwartek, 6 października 2011

mówię "żyj i pozwól umrzeć".

Im bardziej staram się być silna, tym bardziej mnie to osłabia. Zabawne, chyba muszę to przemyśleć. Wychodzę z założenia że wolę jednorazowe, silne osłabienie, które potem szybko nadrobię, niż przedłużające się drobne słabostki; mam nadzieję, że ta logika jest słuszna.
Dzisiaj właśnie zdałam sobie sprawę, że w moich opisach gg jest więcej symboli, metafor i zmuszających do domyślania się dwuznaczności niż w niejednym relikcie poezji nowoczesnej. Może dlatego nikt nigdy ich nie rozumie... to czyni mnie zapewne komiczną. Ta naiwność, że świat jest zdolny do interpretacji. I jednocześnie ten nic nie znaczący drobiazg doprowadza mnie do znaczących wniosków, że analizowanie jest moją słabością, idiosynkrazją odsuwającą mnie jeszcze dalej od społeczeństwa. W ten sposób odkryłam, że robię coś na kształt egzystencjalnego moonwalku.
Doskonalę się byciu badassem; może to dlatego, że odkryłam strukturę bycia suką. Nie ma to nic wspólnego z miażdżeniem ludzi swoim intelektem. Praktykuję to właśnie na jeden hot-punk-rebel 13 - moja erudycja i profesjonalne opinie trafiają od niej daleko i w żadnej sposób nie mogłyby jej zirytować, dlatego zaproponowałam, że się za nią pomodlę. Dziewczę dostało kociokwiku. A ja mam pustą, prostacką satysfakcję. Fajnie, co :>?
Awr, znowu zostawiłam coś, czego trzeba się domyślić. Opisałam doświadczenie i kazałam czytelnikowi wyciągnąć wnioski, i znowu nikt nie zrozumie, co mam do przekazania (oprócz mnie samej, X-lat później...). Zabrzmi to jak chwalenie się internetową kłótnią, a przecież to nie o to chodzi, mój cel jest daleko od tego, po prostu cieszę ciekawym doświadczeniem z trywialnego wydarzenia, ale to za dużo dla prostych ludzi, oni zobaczą głupi post pełen marudzenia rodem z listów do bravo i głupich anegdotek które nawet nie są godne uwagi...
Boże, co za błędne koło! A ja nie umiem z tego uciec, nikt nigdy nie pojął dokładnie moich procesów myślowych bez dwugodzinnego wykładu, nikt nigdy się nie zastanawia nad znaczeniem dziwnych wtrąceń - każdy woli je uznać za drobne dziwactwo niż za sygnał...
Simsy w takich momentach są odwiedzane przez bardzo sympatycznego, różowego króliczka.
W zasadzie nie wiem, czemu króliczki są tak demoniczne i psychodeliczne zarazem. Ich dziwność prześladuje mnie od czasów Donniego Darko, a może właśnie przez niego zaczęłam je zauważać... może tak naprawdę króliczki są wszędzie? Może są jakimś wielkim, psychologiczno-ideologicznym symbolem absencji umysłowej, autyzmu, schizofrenii albo szaleństwa w innej postaci, a ja o tym, głupiutka, nie wiem? I dlaczego, zapytam, samotność to taka straszna trwoga?
Aww, uwielbiam ten moment kiedy dociera do mnie, że wszelkie mądre wyrażenia na tym blogu nie mają sensu, że i tak jestem tylko samotną zbitką białka, że równie dobrze mogę wybuchnąć szaleńczym śmiechem i ochlapać łzami lustro, i właśnie wtedy mój pseudoideologiczny post zmienia się w przewrotny acz nieco obłąkańczy bełkot, już bez tłumaczenia krok po kroku co robię i o czym myślę, bez kropek, wykrzykników, znaków zapytania, po prostu jeden ciąg, nurt, bieg bez mety i startu, paulo coelho. Prześladuje mnie ten schemat. To oczywiście źle, bo schematy z założenia są złe, ale podoba mi się to. Kręci mnie zło.
Właściwie nie wiem po co tu cokolwiek piszę, może to w celu realizowania tego dzielnego planu kształcenia swoich myśli, wyrażania ich jak najdokładniej, ale to przecież śmieszny plan, bo nic nie jest takie, na jakie wygląda.
Pozwalam ludziom na zbyt wiele. I żałuję. I nie chcę już nigdy nikomu na nic pozwalać, zostawcie mnie, po prostu mnie zostawcie, pozwólcie mi śpiewać moją cichą piosenkę na dziewięć czwartych w tonacji C. Pozwólcie mi głowić się nad politycznymi niuansami w wiedźminie, pozwólcie mi kontemplować linię perkusji w utworach Guns'N Roses, pozwólcie mi fantazjować o cyberseksie po walijsku. Proszę. Czy proszę o wiele?
Tylko o różowego króliczka, tylko tyle...

niedziela, 2 października 2011

Miłość

Po dniach zwątpienia i gorzkich słów w jego stronę, jeden szept - i wszystko jest jak dawniej. I znów wywołuje burzę emocji. Namiętności, pożądania, ekstazy, tęsknoty. Podziwu.
Manson, jesteś czymś niesamowitym.

piątek, 30 września 2011

Metoda naukowa

Problem badawczy: czy Julia jest masochistką?
Hipoteza: Julia jest masochistką
Doświadczenie: Zarażamy Julię wirusem. Jako próbę kontrolną wykorzystujemy drugą, identyczną Julię, której pozwalamy wieść spokojne, nastoletnie życie.
Wynik: Chora Julia w ekstazie słucha jazzu, gra w simsy i rozkoszuje się miękkością kołdry. Pije kawę litrami bez obawy, że nie będzie mogła w nocy zasnąć i zaśpi do szkoły. Co chwilę próbuje się odezwać żeby sprawdzić, czy gardło nadal boli. Ma przed sobą perspektywę długiego zwolnienia z wf-u. Ma ochotę odnowić stare znajomości i zawiązać nowe.
Zdrowa Julia narzeka, że nie ma czasu grać w simsy ani posłuchać jazzu. Chodzi niewyspana, zmęczona i głodna. Ciągle ma ochotę na kawę. Uparcie ubiera się niestosownie do pogody, usiłując wywołać choćby odrobinkę kataru i tym samym dostać zwolnienie z wf-u. Myśli agresywnie o innych ludziach (zwłaszcza o nauczycielach wf-u).
Wniosek: Julia jest masochistką.

Teoria naukowa powstaje tylko wtedy, gdy hipoteza zostanie potwierdzona wiele razy, dlatego można by śmiało machnąć ręką na to drobne dziwactwo... gdyby nie fakt, że wszelkie doświadczenia mające na celu rozwikłanie tego problemu badawczego zawsze kończą się tak samo.
Dobra, może pewności jeszcze nie mam. Ale moje "podejrzenie" powoli weszło w strefę szarości, która oddziela je od "faktu".
Czy to Cię niepokoi, Julio?
Nie, panie doktorze. Na dobrą sprawę uważam,  że istnieją gorsze problemy w życiu. Masochizm ma wiele zalet, np. ładnie wygląda z drewnianą boazerią. Doskonale też nadaje się na zupę czy do pieczeni. Nie wydaje mi się też, żebym była wariatką. To, że psychopaci przedstawiani w filmach grozy zachowują się podobnie jak ja, o niczym nie świadczy. W końcu telewizja kłamie.

piątek, 23 września 2011

Help, I need somebody!

Mam ochotę na coś przeszywająco smutnego, coś, co wydusi ze mnie niechciane łzy. Może to zmęczenie, może skutek dłuższego spadku nastroju. Może przesilenie jesienne. Cholera wie.
Mam ochotę zapomnieć się w emocji - o to tak naprawdę chodzi, od początku do końca. Czy to się stanie za sprawą muzyki, książki, filmu, zdjęcia, snu czy drugiego człowieka - nieważne. Czy to będzie szczęście, smutek, radość, ekstaza, miłość, namiętność, rozpacz, ciekawość, frustracja - też nieważne. Ważne tylko, żeby było coś zamiast wszechogarniającego niczego. Tylko chciałabym móc przestać szukać tego na siłę. Chciałabym w ogóle przestać tego szukać, bo to zatracenie potrafi się pojawić wyłącznie samoistnie, a ja samym faktem odczuwania potrzeby pozbawiam się możliwości jej zaspokojenia. To tak jak z kredytem - dostaniesz tylko wtedy, gdy nie potrzebujesz.
Na jakąś bardzo smutną płytę mam teraz ochotę tak, jak jak kobieta w ciąży ma ochotę na ogórki z lodami. Po prostu KCĘ i DAJ! Nic mi się nie podoba, nie chce mi się nic ściągać.
Ech, gdzie się podziała moja sławetna inteligencja werbalna, którą się tak szczycę? Tak, widzę jak z moich zdań uchodzi wszelka ekspresja, jak z postu na post są coraz mniej porywające. Widzę jak moje zdania dorastają.
Może to wypalenie zawodowe? Ostatnio w trudnych sprawach była dziewięciolatka z zespołem wypalenia zawodowego. Może i ja to mam? Albo może brak witamin?
A może...
starość?


Fejsbók głosicielem złej nowiny.

sobota, 10 września 2011

Ależ mi ulżyło kiedy post ów nijaki w miejscu umieścłam publicznym

Oto nadszedł do mnie sądny dzień, w którym to zdałam sobie sprawę, że Trent nie rozwinął się nic a nic od momentu, w którym, jako dziewiętnastoletni chłopiec, miksował po kryjomu swoje pierwsze kawałki. Chciałby iść dalej, ale stoi w miejscu. I co z tego? Nie wolno mi go kochać, chociaż za ten pierwszy raz?
Dobrze że odzyskałam moje centrum łączności ze światem, bo odcięta od internetu zaczynałam powoli czuć się naprawdę samotnie (ehehehe, czarny humor). Mogę już spamować fejsa kwejkami, wszystko po staremu, choć spodziewałam się większej ekstazy po tym przymusowym odwyku. No i straciłam wszystko, co miałam dysku wcześniej, ale warto było, choćby po to, by przypomnieć sobie jaki jest standardowy czas uruchamiania komputera.
Iaiaiai, zostanę filozofem. I będę dumać nad sensem życia. No, chyba że przydarzy mi się więcej takich zarąbistych rozmów jak w czwartek, to nie będę musiała :). Dzięki, huh. Swoją drogą, żeby przez 6 godzin nie było okazji do wzięcia numeru telefonu - niecodzienne.
Ooo boooże ileż ja mam nauki, wprawdzie jeszcze nie wystarczająco dużo, żeby biadolić ale już dość, żeby to zauważyć. Fajnie :D a nowych testów gimnazjalnych to już się nie mogę doczekać, zwłaszcza że po nic sama przyjemność, wybór liceum, nowa klasa, starość, śmierć. :D
Nie mam chyba dzisiaj tematu do pisania, chociaż sporo kotłuje się we mnie słów - wyrzucam je przeto z siebie bezładnie i zadowalam się procesem, nie zważając na efekty. I tak jestem lepsza niż pani Lutowska, autorka najbardziej porażkowej lektury jaką kiedykolwiek było mi dane poddać krytycznej ocenie. Ale przynajmniej mam świetną zabawę, ślepiąc z ołóweczkiem nad tekstem i badając wszelkie możliwe słowniki w celu zdemaskowania jej potknięć i wpadek. Podoba mi się to. Rajcuje mnie to. Może by tak krytyk literacki...?
Ależ się mnie ostatnio trzyma skowronkowatość. Zabawne, bo przecież wcale nie mam powodu by być bardziej podekscytowaną niż trzy czy cztery dni temu, no, może oprócz jednego, ale to powód, który obiecałam sobie ignorować, więc mam pełne prawo dziwić się swojej radości. Och jaka niespodziewana i zdumiewająca to radość! I nawet wiszące nade mną widmo czterech długich, mroźnych miesięcy oczekiwania na najnowszą płytę Mansona (która, nawiasem mówiąc, nie wydaję się być ani szczególnie odkrywcza, ani innowacyjna, ani tak młodzieńczo buntownicza jak sobie wyobrażałam - starość, niestety) nie psuje mojej zdumiewającej uciechy. Ach ta moja naiwna radość.
A jak już napoczęłam swoją wypolerowaną, deserową łyżeczką delikatny zakalec, jakim, w wypieku mego zagmatwanego życia, jest Born Villain - zabawnie, naprawdę zabawnie ogląda się filmy Mansona w bibliotece, lub innym miejscu publicznym. Kto nigdy tego nie robił, musi spróbować. Kobiety podwieszane na hakach za kolana, przebijanie policzków, rozstrzeliwanie głów, seks, no i oczywiście kilkanaście różnych macic, a do tego ogromna ekscytacja pomieszana z frustracją i tremą - to mieszanka która przyprawi każdą szanującą się bibliotekarkę o zawał serca. Że mnie stamtąd nie wyrzucili... ależ ja musiałam się nieludzko powstrzymywać.
Kurde, to chyba mój najdłuższy post napisany o niczym, bez większego celu, konstrukcji, przesłania i weny. W wodolejstwie osiągam poziom godny polskiego rządu, ale uspokajam moich fanów - kariera polityczna nadal mi nie w smak. Pragnę spokojnego żywotu z dala od morza wylewanej żółci i pływających po nim okręcików kupy. Swoją drogą, zadanie domowe na wos przerosło mnie, moja własna pogarda mnie ogranicza, tym oto sposobem, chcąc być ponad tym, staję się przez to słabsza. Jakże podstępny to wróg, owa polityka.
Hahahhahahahaha no kurde zły odlot bracie,
zaprawdę,
zły odlot :D

niedziela, 28 sierpnia 2011

Zaprawdę natchniony post

Tak oto końca dobiega mój pobyt w mieście znanym głównie ze światowej sławy zakładu psychiatrycznego. Czas spędzony pod znakiem kwilenia i chlapania łzami na kolejne strony wiedźmina uważam za zmarnowany. Zapamiętać: nigdy nie słuchać rad znajomych na temat literatury (choć, mimo wszystko, gdy dorosnę chcę być taka jak Jaskier). Za to bardzo cieszę z czasu, który spożytkowałam na oglądanie kreskówek oraz gejowskich randek w ciemno na MTV. Tak, to jest właśnie dobre zajęcie dla piętnastolatki, nie jakiś tam Wiedźmin czy Cortazar, a w ogóle to kto to widział czytać książki w wakacje?
A dziś od rana czekam na Urodzonego Nikczemnika, i coś czuję, że się nie doczekam, tak samo jak nie doczekam się płyty i singla. Zwyczajnie umrę z tęsknoty i nim Manson raczy zakończyć swoje zabawy moimi emocjami, będę leżała pod kołdrą z sześciu stóp zimnego gruntu. Jak usłyszałam, że płyta nie wyjdzie wcześniej niż w 2012, już byłam bliska poddania się, jednak póki co nadal względnie cierpliwie oczekuję. Miłość jest zdolna przetrwać tak wiele... Trent umila mi te pełne bólu, rozciągające się  w milenia dni i godziny. Tak tak, wybaczyłam temu nicponiowi wszystkie grzechy, zdrady i dzieci. Póki krzyczy, mogę kochać i jego.
Znudzonam na wskroś, na wszystkie strony - to chyba znów odzew zegara biologicznego. Pełna nowej energii oczekuję na małe wielkie dylematy roku szkolnego, na ambiwalencję emocji przy nowym rozkładzie zajęć, na zapach nowych podręczników i oczywiście nowe, wiekopomne dzieła na marginesach zeszytów. Ja lubię zaczynać wszystko od nowa. 
Przytłacza mnie niemożność spełniania marzeń. Żadne bractwo rycerskie nie chce mnie w moich szeregach, odmawiając mi z powodu wieku. Kto, zapytuję, KTO mnie tedy nauczy walki bronią białą?! Zaprawdę rwie to moje serce w stos niechlujnych strzępków, które jednak, śladem prometeuszowej wątroby, odrasta co dnia na nowo. Ale nie tylko to mnie trapi. Każda pomyślana wizja tego, co mogłoby być, jest jak nowa blizna w mojej pokaźnej kolekcji. 
Aż nie mogę się doczekać kiedy ci osławieni hakerzy rozprawią się z fejsbókiem nikczemnym. Zaakceptowałam już swoją słabość wobec tego potężnego wroga, ale wciąż jeszcze nie potrafię się przeciwstawić. Zwłaszcza, że nie mam gg, a fejsbók właśnie pozwala mi choć odrobinę odpędzić przytłaczającą w tym obcym mieście samotność. Ale od nowego roku - ograniczam. 
Dlatego właśnie muszę zdobyć numer gg mojego drzewnego przyjaciela, ehehehe. Tak, jestem nowym, samozwańczym mistrzem motywacji.


Boże, ale mnie wzięło dzisiaj, ehehehe (kurde, Chabra, akurat ehehehe to Twoja wina ._.). Brzmię jak przeterminowany lek na grzybicę.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Rotacja obcych dusz we mnie

Ach wakacje, czy moje zamiary wobec Was wydały się być aż tak niegodziwe, że uciekać musicie ile sił starcza? 
Niby nie dzieje się nic, ale tyle się wydarzyło, że chronologia i hierarchia w mojej głowie tańczą razem radosną salsę, dlatego post ten może być - z technicznego punktu widzenia - nieco "roztańczony". 
Po pierwsze primo, Najcieplejsze Miejsce Na Ziemi - Wodzisław 2011. Tego do końca życia na pewno nie zapomnę. Zdjęć nie robiłam, bo ani czasu, ani sensu nie było, ot - wystarczy w google wpisać ;). Poskromiłam PKP, rozłożyłam namiot, polubiłam kobiecy wokal i nabrałam trochę (nie za dużo) szacunku do polskiego reggae (znów). Mam wspaniały artefakt zdobyty na queście -  Koszulkę z Liściem :D. Moje glany pierwszy raz w ich długim życiu wyglądały jak glany - nie jak lakierki - a mnie, niewyspaną, siedzącą na podłodze na dworcu głównym w Katowicach, kiwającą się w przód i w tył z oczami uciekającymi w głąb czaszki wzięto pewnie za ćpunkę xD. No ale jak miałam wyglądać po dwóch dniach koncertów, skakania i nieprzespanej nocy ;)? Jednak to nie muzykę, nie zażerającego parówę (GRUBEGO!! DDD:) Manola, nie brodę Yanaza, nie namiot, nie spanie na swetrze z braku karimaty, nie pogo w błocie bez muzyki, nie przesiadkę w 10 minut i nie trzynastogodzinną podróż powrotną zapamiętam najlepiej. Najbardziej, co tu się oszukiwać, utkwił mi w pamięci Kolega z Drzewa. Spróbuj być bardziej FUCKING AWESOME od przystojnego chłopaka, który wspina się na drzewo zręcznie jak kot i ze zwieszoną z gałęzi nogą zaczyna palić. Aż chciałam mu zrobić zdjęcie, bo naprawdę prezentował się jak moje wyobrażenie uosobienia zajebistości, ale to byłoby zbyt perfidne... no i może gdzieś w głębi duszy obawiałam się, że na zdjęciu będzie po prostu pusty konar i odrobina dymu. A jak już udało mi się (z trudem) wspiąć na to drzewo (na które on, przypominam, wskoczył w kilka sekund) i usiąść obok niego, kontynuował wykazywanie cech jednej z moich sennych mar. Złośliwych, podejrzliwych, sceptyków i zwyczajnych realistów zapewniam - on NAPRAWDĘ istnieje. Ma konto na facebooku.
No i drugie primo - Festiwal Teatrów Wędrujących. W tym momencie pragnę rzucić stos pogardy na niejaką Aleksandrę J. , która oddała misia (który się z racji entuzjazmu MNIE należał!!!) obcemu, śmierdzącemu dziecku!! >.< Tak, nigdy nie wybaczę tego okropnego urazu. W każdym razie, udało mi się odkryć, że ja po prostu kocham klaunów, zwłaszcza po godzinach, kiedy ubierają cywilne ciuchy, ściągają czerwone nosy, chodzą w rozpiętych koszulach z papierosem w ustach i zabierają wszystkie zabawki. No i odkryłam, że mam ogromny talent do gry na bębnach :D. Przy okazji udało mi się też skompletować (w końcu!) wszystkie butelki frugo (quest completed, fuck yeah). Oczywiście nie miałabym takiej uciechy, gdyby przy okazji nie udało mi się wykorzystać paru młodych, niewinnych chłopców... ^^ 
Pozwolę sobie jeszcze podsumować ten sławetny tak zwany międzyczas: 
  • Niespodziewany (SAMOWOLNY!) odzew Pr0boszcza LOL o.O a później pisanie z nim smsów do 3 w nocy, jak za starych dobrych lat;
  • Nowe zwierzątko futerkowe w kolekcji jednego z moich ulubionych sukinsynów, zdobyte nie bez mojej pomocy, wynikającej z naiwności x.x - ciągle jeszcze zbieram swoje szczątki z podłogi, ale jestem niesamowicie DUMNA z tego, jak dobrze udaję. W dzień udaję bardzo dobrze... ;
  • DUŻO informatyczno-egzystencjalnych, psiapsiółskich dyskusji do późna i przy okazji nawrócenie jednego niewiernego na jedynie słuszną religię Pottera;
  • Rozpoczęcie nauki języka hiszpańskiego na podstawie wybitnych dzieł hiszpańskiej sztuki muzycznej (la Bamba, Macarena);
  • Słuchanie hiszpańskiego rocka Fuck Yeah;
  • Odblokowanie czasopożeraczy (oo, shame on me ._.)
  • Przeczytanie Zewu Cthulhu i rozpoczęcie Wiedźmina (w końcu - dzięki niezastąpionej Magdalence, a jakże);
  • Noszenie kredy w paczce po mentolowych malboro (i przy okazji przyprawianie staruszek o epilepsję :D);
  • Podbijanie mojego pięknego miasta w naprawdę różnorakim towarzystwie - dużo zaufania, dużo śmiechu, dużo otwartości i dużo obcych dusz wpuszczonych do mnie (i, co ciekawe, nie żałuję tego);
  • Kilka nocnych spacerów :) ;
  • Nowe słuchawki i odnalezienie starych, uznanych oficjalnie za zaginione (o.O);
  • Zakochanie w indiańskiej urodzie;
  • Narysowanie najwierniejszego portretu Cthulhu jaki kiedykolwiek powstał;
  • Puszczanie baniek na placu ratuszowym, gra w scrable i macanie nagich, umięśnionych samców w hurtowni zabawek;
  • Wysnucie wielu planów na kolejne tygodnie.
No i milion podobnych rzeczy, drobiazgów, które przez dni zdążyły już umknąć, a co dopiero przez lata. Dlatego chociaż teraz w pełni cieszę się tymi wakacjami, to zapytana kiedyś jak je spędziłam, odpowiem "Nijak, nic ciekawego się nie działo."
Ale to już ogromny postęp!

Wszystkich, o których wspomniano w tej notce gorąco pozdrawiam i przesyłam im mnóstwo, mnóstwo mojej prawdziwej, szczerej, hipisowskiej miłości :).

niedziela, 24 lipca 2011

Jak być rozpaczliwie nieszczęśliwym?

To chyba jeszcze łatwiejsze niż bycie szczęśliwym.

1. Niech ostatni  mężczyzna przed 40, którego kochasz, skończy magiczne 40 lat i oficjalnie stanie się starym dziadem.
2. Niech fanpage Twojego przyszłego męża umrze śmiercią naturalną tak, żebyś nie miała pojęcia co się z nim dzieje.
3. Idź ostatni raz w życiu do kina na Harrego Pottera, obejrzyj młodego, pięknego, cierpiącego Snape'a i zdaj sobie sprawę, że ten rozdział w Twoim życiu się kończy, a Ty nic na to nie poradzisz.
4. Zapragnij czegoś, czego nie możesz mieć, np przeniesienia się w czasie o dowolną liczbę lat wstecz. Ważne, żeby pragnąć tego bardzo, bardzo mocno.
5. Odkryj że wszystkie sprzęty elektroniczne w Twoim domu już nie działają, albo że je zepsułaś. Chciej żeby działały bardzo mocno.
6. Zepsuj słuchawki i nie miej jak słuchać muzyki.
7. Dowiedz się, że facet którego kochasz MA SYNA, o którym nic nie wiedziałaś. Zdaj sobie sprawę, że historia zawsze będzie zataczać krąg, utalentowani muzycy albo będą umierać w wieku 27, albo kończyć karierę na rzecz spokojnego życia rodzinnego z jakąś Azjatycką, cycatą SUKĄ. Znienawidź go. Chciej umrzeć. Chciej żeby on umarł. Znienawidź jego dziecko. Chciej żeby jego żona umarła. Znienawidź siebie za to że śmiesz nienawidzić jego plemnik. Zacznij się kiwać w przód i w tył. Znienawidź Wszechświat.
8. Poddaj się. Zrozum że Wszechświat jest silniejszy od ciebie i jeśli będzie chciał cię zniszczyć - zrobi to. Poddaj się, zanim ześle zarazę potomstwa na innych uwielbianych przez ciebie muzyków. Przestań chcieć go podbić, zamiast tego chciej umrzeć.
9. Włącz najsmutniejszą płytę jaką tylko masz.
10. Zdaj sobie sprawę, że ta płyta jest za wesoła.
11. Zrób listę odtwarzania z najbardziej rzewnymi piosenkami jakie tylko masz i słuchaj jej na całą głośność przez zepsute słuchawki, kiwając się w przód i w tył.
12. Bądź zbyt zrozpaczona żeby popełnić samobójstwo.
13. Pokłóć się z kimś.
14. Zgub wątek i zapomnij co chciałaś napisać.
15. Chciej żeby przykładny, czterdziestoletni mąż i ojciec znowu był małym chłopcem ze skośną grzywką, nagrywającym w tajemnicy swoją pierwszą płytę, na której, przy akompaniamencie keyboardu śpiewa "ukradłaś moją czystość".
16. Zdaj sobie sprawę, że to niemożliwe.
17. Zdaj sobie sprawę, że wszystko czego bardzo, BARDZO chcesz, czego chcesz tak bardzo, że oddałabyś za to wszystko co masz, jest fizycznie NIEMOŻLIWE.
18. Powtarzaj kroki 8-18 aż w końcu umrzesz z rozpaczy.

wtorek, 19 lipca 2011

Jak być szczęśliwym?

To bardzo proste.

1. Wyśpij się (ale nie wstawaj później, niż o 12).
2. Otwórz okno i koniecznie usłysz cykanie świerszczy i świergotanie ptasząt.
3. Struptaj na bosaka na do kuchni - rozkoszuj się przy tym dźwiękiem stóp na drewnianej podłodze, a po przejściu na kafelki stawaj tylko na tych czarnych.
4. Włącz pierwszy lub trzeci program polskiego radia i zabierz się za parzenie kawy. Koniecznie przy otwartym oknie, żeby głos prezentera mieszał się ze wspomnianymi świerszczami.
5. Zjedz na śniadanie jajko w dowolnej postaci lub tosta z ziołami.
6. Pobiegnij na dwór powyjadać poziomki i truskawki.
7. Zagraj na gitarze.
8. Przebierz się z piżamy, najlepiej w różowy dres i włochaty sweter.
9. Pobiegnij znowu na dwór i nazbieraj ziół (nie opuszczając swojego podwórka).
10. Przy okazji pozjadaj agrest i maliny.
11. Pobiegnij na strych, zbierz ususzone już zioła i w ich miejsce powieś świeżo zebrane. Następne ususzone podziel, powkładaj do papierowych woreczków i opatrz etykietkami, a w specjalnym zeszycie zapisz właściwości i zastosowanie każdego z nich.
12. Ukrój sobie strudla, posmaruj go masłem i nastaw wodę na herbatę.
13. Zdaj sobie sprawę, że masz do wyboru całą szafkę różnego rodzaju herbat i wpadnij w niesamowity zachwyt. Zaparz jedną, wybraną na chybił-trafił.
14. Zabierz się z zapasami do swojego pokoju, włącz Red Hot Chili Peppers i poczytaj swoje ulubione rozdziały z Harrego Pottera.
15. Zjedz pyszny obiad z dużą ilością zieleniny i popij go jogurtem.

Well done! Już jesteś szczęśliwy! Enjoy :)

niedziela, 3 lipca 2011

Prawa Dżugli

Właśnie końca dobiega pierwszy dzień od ponad pół roku, który dane mi było spędzić na mej ojcowiźnie. Cały pobyt tutaj, jakkolwiek wstrząsający, może się okazać bardzo pouczającym doświadczeniem. Stosując bardzo intensywne obserwacje już dziś udało mi się dokonać kilku spostrzeżeń, które w czasie nadchodzących dni zamierzam przekształcić w teorię naukową. Tymi spostrzeżeniami dzielę się o to ze światem zewnętrznym, udostępniając w postaci swego rodzaju kodeksu. 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 1:
Jeżeli coś przebiega po twoim biurku, pod ŻADNYM pozorem nie sprawdzaj co to, no chyba, że akurat może Ci się to przydać (np. do robienia kolacji). 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 2: 
To nie prawda, że żeby pozbyć się lęku, trzeba się z nim oswoić. NIGDY tego nie próbuj. 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 3:
Pająki to bardzo pożyteczne stworzonka. W lesie. 
PRZYPIS: Jeśli stężenie tych stworzeń w Twoim miejscu pobytu jest większe niż w lesie, istnieje możliwość, że w piwnicy zagnieździł się Aragog. NIE SPRAWDZAJ TEGO. Możesz ew. podrzucić mu od czasu do czasu dziewicę. 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 4:
Zanim spożyjesz posiłek w jakimś naczyniu, bezwzględnie je umyj, nawet (a może zwłaszcza) jeśli właśnie wyjąłeś je z suszarki. 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 5:
Zanim czegoś dotniesz, szturchnij to parę razy rurą od odkurzacza (na pełnym ssaniu, rzecz jasna).

Żelazne Prawo Dżungli Nr 6:
To, że coś nie zadziałało za pierwszym razem, nie oznacza wcale, że za piątym też nie zadziała.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 7:
Prąd nie jest niezbędny do życia, naprawdę.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 8:
Noszenie kurtki w środku lata w domu, w którym pali się w piecu, nie jest przejawem szaleństwa, tylko zdrowego rozsądku. 

Żelazne Prawo Dżungli Nr 9:
Czas nie ma objętości, a co za tym idzie jest go nieskończenie wiele, a to z kolei oznacza, że nie można go zmarnować. Fizycznie niewykonalne.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 10:
Śniadanie o 14 wcale nie smakuje gorzej niż o 10 nad ranem.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 11:
Jeżeli nie ma mąki, można ją pożyczyć od Sołtysa. W końcu to on odpowiada za komfort życia mieszkańców jego wsi.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 12:
Idąc trawnikiem NIGDY nie patrz w dół (zwłaszcza jeśli trawnik sięga Ci do pępka).

Żelazne Prawo Dżungli Nr 13:
Koniczyna ma prawo mieć taki rozmiar, jaki jej się zamarzy, a Tobie nic do tego.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 15:
Przepisy kulinarne są dla łajz i frajerów.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 16:
Zapach kurzu to bardzo ładny zapach, i tylko dureń śmie to kwestionować.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 17:
Rozwiązywanie Sudoku zamiast sprzątania biurka NIE JEST prokrastynacją,  świadczy po prostu o stawianiu wartości umysłu ponad estetyką otoczenia. To nic złego.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 18:
Przedłużacze i rozgałęźniki naprawdę nie są potrzebne w domu, w którym dostawy energii przerywane są średnio co trzy godziny.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 19:
Fakt że sezon owocowania jakiejś rośliny minął nie oznacza, że tych owoców tu nie ma. Za to fakt, że jest w pełni, nie oznacza, że są.

Żelazne Prawo Dżungli Nr 20:
Człowiek, który przez cały czas nosi przy sobie telefon jest tchórzem i nigdy nie pozna smaku prawdziwego ryzyka.

Cóż jeszcze mogę dodać? Że nie ma lepszego zapachu, niż zapach starego drewna, kurzu i dymu. Że nie istnieje bardziej magiczna czynność niż opieranie gitary o stertę książek (złożonej głównie z tomów Harrego Pottera) tylko po to, żeby zapalić świeczkę i móc przepisać do śpiewnika tekst piosenki beatlesów. I że pieczenie ciastek jest swego rodzaju rytuałem, który, pielęgnowany przez całe pokolenia, traci dziś trochę na znaczeniu.

Planuję doprowadzić mój pokój do stanu używalności, co prostym nie będzie... ale lubię wyzwania ;>. Czegoś mi trochę brakuje, bo nie ma cytryny w domu, wyobrażacie sobie - dom bez cytryny?! I muszę pić herbatę bez cytryny, a czytanie Harrego Pottera BEZ herbaty z cytryną traci cały swój czar... No ale pozostają jeszcze mocno improwizowane ciasteczka owsiane i mleko. Jeszcze muszę ocucić do życia Play Station i ten stary komputer. I, oczywiście, iść na strych. I wygrzebać piec, żeby w końcu usłyszeć elektryczną część mojej akustyczno-elektrycznej gitary. No i napisać wpis do pamiętniczka przy świeczce, ale na to poczekam do następnej awarii prądu.
W związku z tak przytłaczającą liczbą obowiązków post ten zostawiam w formie widocznej, ubogi bo ubogi, ale za to pełen miłości <3.



sobota, 25 czerwca 2011

Ludzie Smutni

Przed czym uciekacie, Ludzie Smutni?
Dobra ze mnie istota. Zawsze staram się każdego człowieka docenić, nawet jeśli czasem z niego drwię. Zawsze szukam zalet, nawet jeśli nikomu o tym nie mówię. I przede wszystkim każdą znajomość bardzo sobie cenię i o większość z nich bardzo dbam, bo wychodzę z założenia, że każda może być pouczająca, pomocna czy wartościowa. I właśnie zadałam sobie pytanie...
Po co?!
Po co utrzymuję znajomości z ludźmi, którzy wstydzą się mnie? Po co wybaczam każdą kolejną głupotę i po co po raz kolejny usprawiedliwiam człowieka, który traktuje mnie jako swego rodzaju ciekawostkę? Po co jestem miła dla wszystkich, którzy odezwanie się do mnie uznają zapewne za dobry uczynek spełniony wobec dziwoląga? Może jest ziarno prawdy w tym, że robiłam to po prostu z samotności i niewiary, że mogłoby być inaczej, ale dosyć mam tej sytuacji. Już wolę być sama, niż w otoczeniu takich, przepraszam, IDIOTÓW. Bo jaki jest sens zaczynać rozmowę, skoro zaraz zamierzasz ROZKAZAĆ mi bym nie przeszkadzała? Żeby pokazać swoją wyższość? Żeby się dowartościować? Na mnie, z moim ciętym językiem ;]? Nie lepiej założyć konto na yt i gnoić fanów Biebera? Tak byłoby łatwiej, ale chyba ktoś postanowił "podnieść sobie poprzeczkę". Wyczyściłam listę gg z ludzi, których trzymam tylko 'z sentymentu' (oprócz Proboszcza. Jego chyba nigdy nie wyrzucę, niezależnie od tego ile argumentów 'za' znajdę) - zostało mi 25 osób, ale nadal niektóre są tam tylko dla swojej 'użyteczności' - a to zawsze o zastępstwa można zapytać, a to o zadanie domowe... ;) I niech tak zostanie, a tym wszystkim Smutnym Ludziom (smutnym nie z nastroju, ale ze względu na rolę graną w tym życiowym spektaklu) życzę, żeby po prostu odeszli i przestali pisać do mnie, skoro nie chcą mnie poznać, nie chcą się zaangażować. Krzyżyk Wam na drogę i nie chcę Was znać, życzę Wam naprawdę dobrze.  
"tibi mentula in culus, et crux itinere."
(od dziś jestem fanką łaciny.)


Tak, wiem, ten przypływ charyzmy skończy się na pierwszym słonecznym popołudniu, gdy nie będzie z kim pójść na lody, Julia z Madzią będą daleko i zostaną mi tylko rdzenni mieszkańcy JG - ale póki co, jestem z siebie dumna i tego będę się trzymać.
 

piątek, 10 czerwca 2011

Spłynął na mnie blask

Pod znakiem dobrej passy upływa mi czas, nic, tylko czekać, aż ktoś lub coś brutalnie ją przerwie. Ja jednak uparcie wypleniam z siebie pesymizm i cieszę niespodziewaną szóstką z chemii, średnio zasłużoną szóstką z angielskiego i utworem "Dla Elizy", który wydobywam z mojej (skądinąd wspaniałej) gitary. Wierzę, że uda mi się pouczyć w wakacje, wierzę, że mogę nauczyć się w końcu grać na tej zasranej gitarze i wierzę w dobre Feng Shui baraszkujące po moim pokoju. 
Wycieczkę szkolną mogłabym tutaj opisać z zachowaniem wszystkich szczegółów, które chciałabym wspominać jako wesoła babuleńka, a które mogłyby do tego czasu wyblaknąć, ale cóż - nie chce mi się. Ilość śmiechu, głupich tekstów, wytworzonych ideologii, zaśpiewanych piosenek, zrodzonych pomysłów i opowiedzianych historii przerasta mnie chwilowo, choć może kiedyś dorosnę do tego, by wszystkie te cuda uzewnętrznić na drodze pisma. Póki co musi mi wystarczyć sto siedemdziesiąt zdjęć - bardziej lub mniej udanych pod względem artystycznym, ale za to absolutnie mistrzowskich pod względem merytorycznym. 
Ostatni tydzień szkoły przede mną. OMG. Czy do tego dojrzałam? Czy gotowa jestem po raz kolejny opuścić mury Żeroma by powrócić do nich jako (bój się boga) TRZECIOKLASISTKA? Nie wiem, zaprawdę. Rozterka ta rwie mą duszę w strzępy i sen spędza z powiek. Ale przynajmniej będą wakacje. Najlepsze wakacje w moim życiu (nie wiem jeszcze jakim cudem, ale tak będzie, to już postanowione, nie da się tego zmienić). Może ktoś mi pomoże (w sumie na to liczę). 
Wspomniałam już o dwóch szóstkach które ozdobią moje świadectwo. Ten zaskakujący obrót sytuacji stawia mnie przed całkiem realną szansą na czerwony pasek, którego nie śmiałam sobie nawet wymarzyć i o którym zawsze myślałam jak o "niedoścignionej czarze ognia dla zmutowanych genetycznie chińskich nastolatków / posiadaczy kamienia filozoficznego / bogatych rozpieszczonych bachorów których rodziców stać na korki / osób które nie przechorowały 40% lekcji". Cóż, chyba mam w piwnicy złoże kamieni filozoficznych, innego wyjaśnienia nie widzę. Aleeeeeee! Przyhamować entuzjazm. To, że jest lepiej niż się spodziewałam, nie znaczy jeszcze, że już mam ten pasek. 
Zrobiłam sobie zarąbisty design bloga i teraz wygląda jak bluescreen, lol :D

piątek, 3 czerwca 2011

Odliczanie

W związku z brakiem jakichkolwiek szkolnych obowiązków, zajmuję swój czas odliczaniem dni do końca roku szkolnego :). W tej chwili naliczyłam osiemnaście - to nawet nie trzy tygodnie! Do tego zaskoczył nas czerwiec, brzęczenie owadów, śpiew ptaszyn, promienie słońca załamane w polnej rosie i truskawki na śniadanie. Skończony podręcznik z fizyki, wystawione oceny z geografii, ostatnie lekcje historii... nie opuszcza mnie radość i mimo trzech sprawdzianów i dwóch prezentacji zapowiedzianych na przyszły tydzień jestem święcie przekonana, że już przecież nic się w szkole nie dzieje. To chyba ten sławetny "zegar biologiczny" się odzywa ;).
Przeżywam jakiś napad weny na grę gitarową - może to ma związek z pogodą? Nie wnikając w to postanawiam to polubić, odrzucając moją dotychczasową strategię przewidywania smutnego zakończenia i wielkiego rozczarowania. Nie dołują mnie nawet ludzie wciskający mnie obcasem w moje miejsce, czyli w podłogę, spoglądając z góry majestatycznie by podkreślić swoją lepszość. 
Nawet poniżanie mnie (znowu) i głupie zabawy moim kosztem inicjowane przez głównego 'samca alfa' nie zepsuły mi humoru... na zbyt długo. Zamierzam olać wszystkich, którzy kiedykolwiek sprawili, że popłakałam się ze złości i tym razem konsekwentnie zrealizuję swój plan. A na ich zdjęcia kontaktów w telefonie ustawię wielki, czerwony napis TRZYMAĆ SIĘ Z DALEKA - SUKI CZERPIĄCE PRZYJEMNOŚĆ Z DRAŻNIENIA MNIE. O tak, postanawiam to sobie już po raz (co najmniej) dziesiąty, ale tym razem WYTRWAM. 
Ech, miałam być wesoła niczym skowroneczek radosny i zostawić temat ten niemiły. Ale on wraca ;c . Chyba nie pozostaje mi nic innego jak powrócić do czytania zemsty i uśmiechania się pod nosem. Jestem przekonana że miałam napisać jeszcze wiele cudownych rzeczy, ale, cholercia, zapomniałam. Ostatnio gubienie wątku zdarza mi się ZDECYDOWANIE za często. Jem czekoladę by naprawić ten problem (i przy okazji mam nadzieję, że pójdzie w cycki), ale to nie pomaga. Niestety.

wtorek, 24 maja 2011

Maju, cóż zobaczymy dziś?

Podążając swoją sinusoidalną metodą popadania ze skrajności w skrajność, opublikuję teraz bardzo subiektywny post, o jednoznacznie pozytywnym wydźwięku. Ludzi znudzonych taką przewidywalnością moich nastrojów proszę o opuszczenie sali. 
Ostatnio chodzę i się cieszę, co zupełnie wykracza poza mój szablon Juliowatości. Nie obchodzi mnie za bardzo nic, co nie wywołuje u mnie sympatycznego grymasu podkówki. Nawet zawalone zadanie na sprawdzianie z fizyki (do którego, swoją drogą, uśmiechałam się przez pół godziny, pewna, że poszło mi wybornie) nie zburzyło mojej idealnej obojętności na zło, która, prawdopodobnie, jest złudzeniem wywoływanym przez niedobór / nadmiar jakiegoś hormonu. Chyba po prostu nauczę się z tym żyć, to wydaje mi się mnie energo- i czasochłonne niż kolejne próby obudzenia do życia zdrowego rozsądku. 
Ostatni czas zdominowany był przez drużynowe biegi na dystans "w te i wewte". Odpowiada mi to. I tak, dla przykładu, właśnie zadłużyłam się na 2,5PLN i kupiłam sobie "za grosik" stosik książek, których nigdy nie przeczytam. W powietrzu czuję coś, co może w maju jest nie na miejscu, co może jest marą fiksata albo doskonałym przykładem na wyolbrzymianie drobnostek, ale czego istnieniu zaprzeczyć nie można... WOLNOŚĆ! Atmosfera, ludzie, pogoda, ilość zadań domowych, morale grupy - wszystko to sprawia, że muszę to w końcu powiedzieć:
Drodzy państwo, okres podniecania się planami 
wakacyjnymi uważam za uroczyście rozpoczęty! 
Ach, czego to ja w wakacje nie zrobię! Całą bibliotekę przeczytam, a na deser pół empiku :3. No i oczywiście osiągnę absolutną perfekcję w grze na gitarze, basie i harmonijce ustnej. Poza tym wydam tomik poezji, zbiór opowiadań, a we wrześniu - swoją pierwszą powieść sensacyjno-fantastyczną. I, rzecz jasna, wszystkie festiwale i koncerty będą moje!
Pewnie, że zdaję sobie sprawę, że rzeczywistość będzie nieco mniej rozmaita, a w głębi duszy jestem całkowicie świadoma, że po prostu będę siedzieć dwa miesiące w domu zastanawiając się usilnie "co by tu porobić", ale myśl, że mogłoby być inaczej, napełnia mnie wewnętrznym spokojem, poczuciem emocjonalnego bezpieczeństwa.
Pełna jestem jakiejś takiej prostej miłości.

Ach, nie byłabym sobą gdybym nie napisała tutaj słówka czy dwóch o jedynym inicjatorze mojej miłości o podtekście erotycznym. Nowa strona Marilyn'a Manson'a została właśnie otwarta, co dla nas, fanów, oznacza tylko jedno: promocja płyty rusza!! 26 sekund nowego teledysku uszczęśliwiło mnie na tyle, że okrzyki radości wydało mi się adekwatne, by to okazać. Co z tego, że prawie nic nie słychać? Zaskoczyła mnie obecność kolorów w nowym logo, ale szybko przetrawiłam ten fakt i postanowiłam przenieść koncepcję na swój ubiór, zeszyty, telefon, komputer, może i blog. Mam też silne postanowienie, że tego pięknego, wrześniowego popołudnia, kiedy płyta promowana przez singiel "I am among no one" zostanie wydana, pobiegnę do empiku w podskokach i kupię ją, kosztem jedzenia na kolejny tydzień.
Miłość, miłość, miłość - nic się na to nie poradzi!

środa, 11 maja 2011

Filozoficznie...

Dużo ostatnio myślę.

O czym to? - spyta ktoś dociekliwy. Otóż powiem - o wszystkim. O życiu. O śmierci. O swojej przyszłości. O szkole. O rodzinie. O sztuce. O muzyce. O literaturze. O miłości. O ludziach. O przyjaźni. O sobie. O przechodniach na ulicy. O swoim wyglądzie. O telewizji i showbiznesie. O gitarze. O swoich potrzebach. O pracy. O dorosłości. O smutku. O przyjemności. O bólu. O ćpunach. O narkotykach. O patriotyzmie. O blogowaniu. 
I, o czymkolwiek bym nie myślała, coraz częściej dopada mnie wspólny dla wszystkich rozważań, niepokojący wniosek: 

je*ać to.

Ciekawe jak się nazywa ten nurt filozoficzny?

piątek, 6 maja 2011

Planeta Małp

W środę wraz z moją dzielną towarzyszką o wdzięcznym imieniu Julia udałam się na wyprawę do miejsca, które większość zna tylko z legend. Lokalne gniazdo pokemonów, Planeta Małp, znana też jako Gimnazjum nr 1 im. Tadeusza Kościuszki w Jeleniej Górze - to właśnie miejsce stało się naszym celem. Takiej misji mógł podjąć się tylko głupiec lub człowiek szalenie odważny. Do której z tych grup się zaliczamy? Ja na pewno do drugiej... ale nie o tym chciałam mówić. Pragnę tylko zdać suwerenną relację z tej przygody, opisując obiektywnie i możliwie dokładnie to owiane tajemnicą miejsce.
Ludowe podania, przekazywane z ust do ust wśród co bardziej rozmarzonych Żeromian, nie były przesadzone. Legendy okazały się być prawdziwe. Gdy tylko przekroczyłyśmy te mury stało się jasnym, że nie będzie łatwo. Zbłąkany nazgul w szarym uniformie natychmiast dał znać, że impertynencko przekroczyłyśmy jego teren. Postanowiłam podwoić swój kamuflaż, związałam włosy i zdjęłam swoją skórę. Niestety nadal drastycznie wyróżniałam się z tłumu wymalowaną na twarzy inteligencją, ale to musiało wystarczyć. Gdy rozbrzmiał dzwonek, ja i Julia przepełzłyśmy przez przedsionek piekieł do wejścia. Przywitał nas nasz wtyk po 'tej stronie', towarzyszył mu zaś średnich rozmiarów ogr. Razem z naszym przewodnikiem (który wyrzekł się edukacji, by poznać dogłębnie te przesiąknięte smrodem siarki i ognia tereny) wspięłyśmy się do najwyższej komnaty w najwyższej wierzy. W kącie przystanęła ma dawna znajoma, Magda, wpatrując się w nas podejrzliwym wzrokiem. Pomachałam jej, ale w języku Pokemonów to chyba musi być znak ostrzegawczy, bo wyszczerzyła tylko groźnie zęby w moją stronę. Wiedziałam jednak, że pod tymi zaszczutymi stworzeniami, które oblepiały mnie wzrokiem na każdym kroku, kryją się ludzie. Widywałam niektóre z tych dziewcząt dwa lata wcześniej - przywykły do eksponowania swojej seksualności. Teraz kazano im schować całą kobiecość pod bezkształtnymi, granatowymi koszulkami (LOOOOOOOOOOL, NIE MOGĘ Z TYCH ICH MUNDURKÓW XDDDDD). Podczas gdy moja towarzyszka próbowała nawiązać werbalny kontakt z tymi istotami, ja cały czas pilnie unikałam Gestapowców, którzy pewnym, sztywnym krokiem maszerowali po korytarzach, zamiast pał dzierżąc w rękach długopisy i podkładki do notowania, z wzrokiem wyczulonym na łamanie Konstytucji Planety Małp - a zamiast krwi, żywili się strachem. Jakby tego było mało, po niższych piętrach z zadowoleniem przechadzał się dwuosobowy Słoneczny Patrol w maskujących kamizelkach (odblaskowych). Na tym etapie na szczęście udało mi się umknąć ich uwadze. Postanowiłyśmy udać się na mały spacer i zobaczyć, jak nasi dawni przyjaciele znoszą to miejsce. Po drodze spotkał nas kolejny atak. Najpierw niewinne "CZEŚĆ!", wrzaśnięte mi w twarz przez nieznajomą istotę, które zignorowałam - a to był błąd. Zignorowałam ostrzeżenie o ataku, który później prawdopodobnie zadecydował o finale naszej misji. Skierowałyśmy swoje kroki do podziemia, lecz ta istota udała się za nami w szalony pościg. JULIAAAA, JUUUULIA! - krzyczała, nie wiem czy do mnie, czy do mojej towarzyszki. Machała przy tym kolczykami. Podeszła do nas. Nie widziałam jej twarzy, była przykryta maską wykonaną z dziwnej substancji - prawdopodobnie zaprawy murarskiej - tylko dwa kolczyki połyskiwały w jej nozdrzach (pomyślałam, że zapewne służą władzom do wymuszania posłuszeństwa). Zaczęła zadawać pytania, w jej oczach widziałam błysk obłąkanej ciekawości, a może i nadziei, zdziwienia, radości z kontaktu z jakimś innym (może lepszym?) światem... "Jesteście z Żeroma?" Wszystkie alarmy w mojej głowie rozdzwoniły się jak na komendę, chciałam podjąć ofensywę i dokonać agresywnego natarcia (wszak już starożytni Chińczycy wiedzieli, że najlepszą obroną jest atak), ale wtedy, zgodnie z zawartą wcześniej umową o dyplomacji, odezwała się ta pacyfistyczna Julia. Musiałam się z tym pogodzić, w końcu to ona z naszej dwójki była lepszym negocjatorem. Potwierdziła więc to, o co podejrzewał nas Pokemon, ale na tym się nie skończyło. Padło kolejne pytanie: "Z której jesteście klasy?" Odparła, że z trzeciej, zawyżając nieco mój wiek. "Aha a jesteście..." urwała w pół zdania, ślepska wypełniły się chorobliwą mieszanką zaskoczenia i szaleństwa, po czym wykrzyknęła, wskazując na mnie tłustym palcem: "OOONA MA DREEEDYYYYY!" Wykrzykiwała to zdanie jeszcze kilkukrotnie, zwracając na nas uwagę istot brykających wokoło. Musiałyśmy się szybko ewakuować, a jedyną drogą ucieczki, była droga do Podziemia. Kiedy się tam znalazłyśmy, oczom naszym ukazała się plątanina korytarzy - Bóg jeden wie, jakie eksperymenty biologiczne prowadzono na końcu każdego z nich? Nieugięta Julia podeszła nawiązać dyplomatyczne stosunki z kolejnym człowiekiem, zesłanym do tego lodowatego pipidowa. Tutaj ponownie zostałyśmy zaatakowane, tym razem - przez samca. "Wy z żeroma?" zapytał wręcz napastliwie, a ja wiedziałam, że jego intencje nie są najlepsze. Mimo to grzecznie potwierdziłam, pozwoliwszy Julii kontynuować rozmowę. "A u Was wszyscy noszą okulary?" Mając na uwadze zasady BHP, zignorowałam tę impertynencję. Samiec złapał swoją towarzyszkę (rozmówczynię Julii) za ramię i przyciągnął gwałtownie do siebie ze słowami "Marika, uważaj, bo jeszcze Cię czymś zarażą". Widać uczulenie na wiedzę jest w tym miejscu częstą przypadłością. Zapytałam tej biednej dziewczyny, czy uważa, że możliwym jest, byśmy zostały porwane do ich tajemnych Piwnic w celu zostania zmutowanymi. "Wy w Żeromie jesteście tak zmutowani, że już bardziej się nie da". Szerząc hippisowskie podejście do świata, oddaliłyśmy się w głąb jednego z korytarzy. Nie była to dobra decyzja. Trafiłyśmy na rzędy szafek o nieznanej zawartości. Ewakuowałyśmy się tak szybko, jak było to możliwe. Jednak kiedy wyszłyśmy już w rejony, do których dociera światło dzienne, spotkał nas kolejny problem - GDZIE JEST WYJŚCIE? Wykonałyśmy telefon do przyjaciela, ten jednak nie potrafił nam pomóc. Na szczęście przydatna okazała się podpowiedź publiczności - konkretnie Chłopca-Ogra, który z trochę buńczuczną miną wskazał nam palcem wrota, mówiąc "Wyjście jest tam". Wtedy pojawiła się nasza przyjaciółka - odetchnęłyśmy z ulgą. Udało mi się wypatrzyć w tłumie mojego dawnego druha - jakże byłam uradowana! Podeszłam do niego, swoim zwyczajem bardzo blisko i powiedziałam wprost do ucha przyjazne "cześć". Podskoczył, spojrzał na mnie, uśmiechnął się, odpowiedział, po czym prawie natychmiast odwrócił się do mnie tyłem. Cóż, przynajmniej się przywitał. Wróciłam do Julii, która wciąż praktykowała dyplomację, ale wtedy Chłopiec-Ogr zaczął dawać wyraźne oznaki swojej dominacji nad naszym wtykiem. To nam się nie spodobało, o czym Julia go poinformowała. Nagle i on zauważył moją fryzurę i, chyba nią urażony, odszedł. Kiedy był już daleko, Julia skomentowała dość obcesowo jego sposób bycia: "co za kolo, ktoś go w ogóle lubi?". Wybuchnęłam beztroskim śmiechem - zbyt beztroskim, nie wiedziałam bowiem, że za naszymi plecami oddział gestapowców zbiera siły. Wykryli nas i natychmiastowo złączyli się w ciasną grupę. Na jej czele stał mops, sięgający mi może do ramienia, ale za to szerszy ode mnie circa 3 razy. "Przepraszam bardzo, ale tu jest teren szkoły i proszę stąd wyjść!" Wciąż śmiejąc się, aby nie okazywać wrogowi ani szacunku, ani zalęknienia, podeszłam do drzwi. Usłyszałam jeszcze jak mops woła do zaczajonego w przedsionku wuefisty: "Panie Wojtku, intruzi!". Pan Wojtek wyglądał na zdolnego do dokonania na nas aktu przemocy fizycznej, więc przyspieszyłam kroku. Julia zaś zaczęła po prostu uciekać. W zdenerwowaniu wpadła na drzwi. Na szczęście udało nam się opuścić to miejsce w jednym kawałku.
Niechaj tekst ten, napisany sumiennie i dokładnie, posłuży przyszłym pokoleniom by zaspokoić ich ciekawość i przestrzec przed wycieczką do tego straszliwego miejsca, a jeśli tego nie uda mu się dokonać - niechaj chociaż będzie im przewodnikiem.

piątek, 22 kwietnia 2011

Głowa Julii od Kuchni

- Zejdź z pianina, Marge! Zejdź z pianina!
Ogromny dalmatyńczyk wyciąga z wewnętrznej kieszeni garnituru różową packę na muchy.
- Zejdź z pianina, Marge! - powtarza, a jego głos odbija się echem od tekturowych ścian. Próbuję zeskoczyć, ale nagle zdaję sobie sprawę, że skrzynia pianina jest potwornie wysoka. Gips na mojej nodze uderza bezwładnie w klawiaturę, wywołując żałosną kakofonię dźwięków, kiedy próbuję przesunąć się w bok. Pies jest coraz bliżej. Podnosi rękę, żeby uderzyć mnie packą. Ten ruch podciąga mu rękawy i widzę odblaski pomarańczowego słońca w rubinowych spinkach do mankietów.
- Panie Sneekle – piszczę cicho. - proszę nie robić mi krzywdy! - Łzy wsiąkają w strąki włosów, przykrywające moją twarz. Zaczynam łkać, ale kiedy podnoszę wzrok, dalmatyńczyka już nie ma. Zostało tylko kilka błysków tam, gdzie przed chwilą widziałam jego spinki. Staję pewnie na klawiaturze pianina, znoszę wrzaski, które wydobywają się z dębowej skrzyni i skaczę. Moja sukienka wiruje w powietrzu, jak zniszczony ptasi puch. Strzępy materiału plączą mi się między nogami. Idę tekturowym korytarzem, wzdłuż długich rzędów półek. Staram się odwracać wzrok od spoglądających na mnie z brudnych słoi gałek ocznych, które kiedyś należały do ssaków tego świata. Za słomianym oknem słońce tonie w niespokojnym morzu, przypominającym trochę brudną wodę po praniu. W końcu bosą stopą staję na szorstkiej skale, stanowiącej podłoże małej wysepki. Widzę, że cała jest otoczona niskim murkiem, w którym jest tylko jedna furtka, ale nie ma ani mostu, ani łodzi. Padam na kolana i w tej pozycji zaczynam raczkować po zimnym kamieniu, aż dotykam kocimi wąsami cegły. Potem idę wzdłuż ogrodzenia. Nagle po przeciwnej stronie dostrzegam Pana Sneekle'a – marynarkę ma rozpiętą, a krawat rozwiązany. W dłoni trzyma zapalonego papierosa, a jego prawa noga dotyka ciężkim butem do ziemi. Nie widzi mnie, bo głowę ma zwróconą w stronę morza, ale kiedy podczołguję się bliżej, jego zwisające uszy poruszają się lekko. Odwraca wzrok w moją stronę i patrzy przekrwionymi oczami, w których połyskują czerwone refleksy.
- Co, Mała? Nie chcesz już grać na pianinie? - wypowiada słowa z pewnym trudem. Dostrzegam kilka sinych nakłuć na odsłoniętym ramieniu – jedno z nich zdaje się być świeże i połyskuje szkarłatem.
- Panie Sneekle, co Pan zrobił? - pytam, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem. Moje wąsiki drgają, bo zbiera mi się na płacz. Podnoszę z ziemi plastikową strzykawkę. - Panie Sneekle, nie wolno być dla siebie niedobrym!
Dalmatyńczyk siada na murku tyłem do wody i przybliża swój psi nos do mojej smutnej twarzy. W jego oczach nie widzę nic, oprócz moich odbitych łez.
- Ja już nie mam dla kogo koncertować – szepcze, owiewając mnie śmierdzącym oddechem. A potem, zanim zdążę pociągnąć raz nosem, zanim uchwycę ostatni krwisty odblask - odchyla się do tyłu. Zrywam się na równe nogi, ale mogę tylko patrzeć jak jego spinki do mankietów błyszczą w brudnej wodzie. Pan Sneekle odszedł.
Biegnę. Gips i strzępy sukienki przeszkadzają mi w ucieczce. Wbiegam prosto w połyskujący wodospad rozciągnięty w ścianie, bo chcę znów znaleźć się w tekturowym pokoju z pianinem - ale zgubiłam drogę. Słońce świeci przez karton, rażąc mnie w oczy, załamuje się na granicy ośrodków - powietrza i moich łez - po czym odbite oślepia mnie. Padam na ziemię i zaczynam się czołgać po omacku, aż dotykam palcami czegoś twardego i gładkiego. Otwieram oczy. Przede mną leży biały manekin, z jedną ręką wyciągniętą do góry, zupełnie, jakby wołał o pomoc do niebios. Podnoszę się na klęczki i staram się uspokoić oddech. Dostrzegam w piersi manekina piłę mechaniczną o stępionych zębach. Nagle widzę, że klęczę w kałuży plastikowej krwi. Oczy w słoikach nadal na mnie patrzą, ale tancerze w pasiastych swetrach zdają się nie zwracać na to uwagi – tańczą tylko jak marionetki, wszyscy ten sam krok, nucąc trzy takty w nieskończonym, żałobnym lamencie. 

***
1) Pamiętnik, nie opowiadanie;
2) Tak mnie jakoś naszło... Dzięki Bowiemu.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

przyjemny powiew wiosny

Cały czas szukam sobie epitetów w nadziei, że to mi pomoże. Poznanie i jednoznaczna identyfikacja to w końcu klucze do bycia z człowiekiem w dobrych relacjach, a przewidywanie pewnych zachowań może pomóc w manipulowaniu nastrojami. Mój problem polega na tym, że nie umiem na siebie spojrzeć z boku. Każdego widzę jako wektor ruchu w ośrodku duchowo-emocjonalnym i rozpatruję możliwe przemieszczenia, a siebie samą postrzegam wyłącznie w chwili teraźniejszej. Brak mi złotego środka, jak powiedziałoby maleństwo. Nie potrafię zdystansować się na tyle, by zachować chłodny obiektywizm. Ale stwierdziłam, że poznanie ludzkich zachowań zacznę od siebie, z tym że nie idzie mi najlepiej... 
Ostatnio nie najlepiej mi się układa, wariuję - to się zamartwiam, to znów postanawiam odciąć się uczuciowo od rzeczywistości, a za chwilę zdaję sobie sprawę z przepełniającej mnie bezinteresownej miłości i wdzięczności. Za to wzrasta we mnie poczucie, że jestem wystarczająco silna, by szalejącą burzę hormonów nie tyle stłumić, co zachować dla siebie. Z drugiej strony, postaram się skorzystać z nadarzającej się wspaniałej hormonalnej wymówki i zrobić parę rzeczy, których nie pozwala mi robić wizja mojej idealnej mnie. 
Poza tym szukam wyzwań. Mam ochotę bezinteresownie popełnić parę błędów, albo chociaż zrobić coś głupiego. Ogarnia mnie egzystencjalna nuda i zamierzam z tym coś zrobić. 

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

HEJWI METAL SUKO


"What can make you move? CHIUHUAHUA!
Can you feel the groove? CHIUHUAHUA!
What can make you dance? CHIUHUAHUA!
OOOOOOOOOOOOH, CHIUHUAHUA!"



"Yo no soy Marinero -
Soy Capitan, soy Capitan, soy Capitan!
Bamba, BAMBA! Bamba, BAMBA!
Bamba Bamba. BAM!"



"Darle a tu cuerpo a le gria a Macarena,
Que tu cuerpo es pa darle a le gria y co se buena.
Darle a tu cuerpo a le gria a Macarena.
EEEEEEEEEEEH, MACARENA! "
 


"Put me up, put me down,
Put my feedback on the ground.
Put me up,take my heart
And make me happy!
Ayyayaya, COCO JAMBO, ayyayai!


ASEDEHE

"aserejé ja deje.
Dejebe tu dejebe
deseri iowa a mavy
an de bugui an de güidibid.
ASEREJE!"


PAMPERAP

"Don't you know, pump it up!
You got to pump it up!
Don't you know, pump it up!
You got to PUMP IT UP!"



"A teraz będę ten szalony,
Zaproszę was na mój sceniczny bal!
Zwariują światła i neony!
A pośród nich będę SZALONY JA!"

środa, 23 marca 2011

Co Julię denerwuje? Part II

Oglądałam kiedyś film, który, swoją drogą, bardzo mnie rozbawił: Hi Way - niskobudżetowe, polskie kino, odzwierciedlające niekonwencjonalne – i bardzo charakterystyczne – poczucie humoru kabaretu Mumio. I w tymże filmie była scena, która doskonale ilustruje to, o czym pragnę powiedzieć.

(scena cudowna, nie przeczę, ale TYLKO w kinie)


No, tutaj mam taki jakby bareczek... Zresztą, sam pan widzi, tego się jakoś wszystkiego jakby ukryć nie da... Proszę nie krępować. Nic takiego, ot, takie tam... No, ociekam sobie zajebistością, oczywiście możecie wszyscy to widzieć, a co mi tam – napawajcie się moim cudownym blaskiem, ale się nie krępujcie! Dajcie spokój, to, że jesteście ode mnie gorsi nie znaczy, że nie możecie czerpać trochę z mojej anielskiej aury. Ja was toleruję! Dla mnie to nawet lepiej, że czasem poprzebywam z pospólstwem - to w końcu jest dobrze widziane w towarzystwie: sprawiam wtedy wrażenie otwartego, sympatycznego i traktującego ludzi równo.
Niech mnie czczą. Niech cieszą się możnością spoglądania na moje jasne, świetliste oblicze – niech bijące od niego jaskrawe światło będzie im nadzieją w szarości ich smutnego życia. Ja, oczywiście, jestem szalenie skromny, ale wiara cieszy się, kiedy eksponuję swoją idealność, więc czemu miałbym być tak okrutny i pozbawiać ich tej przyjemności?
W domyśle: co z tego, że mam małego, niewiele potrafię, a na tle reszty ludzi jestem spektakularnym nikim? Zapudruję to podwójną warstwą charyzmy i nikt się nie zorientuje!

Tak, moi drodzy.

Denerwuje mnie pozerstwo. 

sobota, 12 marca 2011

Wejście Smoczycy

Omg, za dwa tygodnie kończę piętnaście lat! Prezent już dostałam - taki, jak sobie wymarzyłam: bardziej związany z duchową zmianą, symboliczny, nastrajający mnie na podbój wszechświata. Na taką okrągłą rocznicę nie można sobie wymarzyć nic lepszego (chyba że miałabym do dyspozycji roczne zarobki obojga rodziców, ale nie mam, więc oceniam sytuację realistycznie). Piszę trochę szyfrem, ale to po to, żeby zbudować napięcie :D. Wracając do prezentu - muszę wchłonąć maksymalną możliwą dawkę pozytywnej energii i przygotować się na poniedziałkowy lincz. Może to z mojej strony swego rodzaju zdrada, że nie wierzę w akceptację, może zwątpienie jest z mojej strony nie na miejscu, ale naprawdę nie ufam społeczeństwu na tyle, by spodziewać się pozytywnej - lub chociaż neutralnej - reakcji na pewne podjęte ostatnio decyzje. Trochę się martwię, z drugiej jednak strony czuję jakąś taką złośliwą, chochliczą satysfakcję, że utrę im nosa ^^. Zresztą, jestem silna. Oko tygrrysa, tak?!
Czekam jeszcze na prezent o jakiejś wartości materialnej >D. Tylko, kurczę, nie mam pomysłu co mogłabym chcieć. To znaczy mam, ale tego jest tyle... w ciągu tego roku wpadłam na dziesiątki genialnych pomysłów, które wraz z mamą wepchnęłyśmy do szuflady "nie mam teraz kasy, na urodziny pomyślimy", że teraz jestem w kropce. Suma wartości wszystkich ewentualnych prezentów, oznaczonych jako "Pierwszej Potrzeby" waha się teraz pewnie pomiędzy dziesięcioma i piętnastoma miesięcznymi pensjami mojej mamy. Aghrg! Trzeba podjąć staranną, przemyślaną decyzję, następna taka okazja będzie za trzy lata :< .
Ten tydzień będzie dla mnie ekstremalnie trudny. Nauka, zadania domowe, żeromalia (na których  naprawdę MUSZĘ się skupić, choćby nawet kosztem nauki), i jeszcze tooo! Ale, jak już mówiłam,

OKO TYGRYSA! 

wtorek, 8 marca 2011

Miałkość, czyli Big Ego Exchange

Dwa bloggowe neokidy wyeliminowane - ZESPÓŁ R ZNOWU BŁYSNĄŁ! Strażnicy moralności nie śpią, strażnicy moralności czuwają!
Wróciłam. Wróciłam, moi drodzy! Ach, jak dobrze widzieć znów te stare zwoje, dobrze znane szare komórki, które zapamiętałam... tak, w mózgu niepozornej blondynki ponownie zagościła Julia Zła, Julia Ignorantka, Julia Niedbająca, Julia Obojętna, Julia Rebeliantka, Julia Wyzwolona! Zmierzam tu do podkreślenia, że wróciła moja zwykła skłonność do chłodu, graniczącego z apatią. Myślę, że ta zmiana jest spowodowana gwałtownym, metafizycznym ciosem w bebechy, który w moim mózgu zarysował się zdaniem "GDZIE JA KURDE MIAŁAM OCZYYY?!". Tak, owszem - po ponownym popełnieniu tego samego błędu i przetrawieniu tych samych konsekwencji, udało mi się wyciągnąć takie same wnioski. Zauważyłam, że, choć zdawałam sobie sprawę z emocjonalnych wodorostów, smerających moje stopy w czasie takich a nie innych zachowań, znajdowałam dla nich milion okoliczności łagodzących. Moment, w którym pałętające się bezwiednie po głowie zdanie "boże, co ja robię, przecież to szaleństwo!" zaczyna ewoluować i wypływa na powierzchnię mózgu w formie słownej maczety, zbliżonej do "IDIOTKO, POPIEPRZYŁO CIĘ DO RESZTY" zawsze sprzyja drobnym załamaniom nerwowym. Tak też było w tym przypadku. Na szczęście wymiana osobowości dokonała się już w pełni, więc obecnie pozostaję poza zasięgiem takich bzdur jak załamanie nerwowe. Oczywiście szczegóły mojego alternatywnego jestestwa zmieniły się od poprzedniego razu, ale poznałam to przede wszystkim po wrogości do innych (np. idioty-rasta-pozera, dla którego esencją reggae jest NDK, albo idiotek-wagarowiczek, które pozbawiły mnie wychowawcy). W tym stadium będę pracować nad charyzmą i wybiórczą obojętnością - chodzi mi tu o pozbycie się nawyku lubienia wszystkich i wszystkiego na siłę (co ja mówię? to samo zniknęło, właśnie w tym leży cały bajer) oraz wyeliminowaniu zainteresowania z uprzejmości. W ogóle wyeliminowaniu niepotrzebnej uprzejmości. I to nie jest tak, że tego chcę, moja psychika tak zadecydowała... kurczę, mam nadzieję że zostanę zrozumiana ._.
Na moralizujące gadki o szyku zdania dziwnym - weny brak, zabawnych metafor niedobór, ekspresyjnych wyrazów frustracji podobnie. Blogowo się staczam, na szczęście w realu popindalam przez las bez majtków, więc co mi tam. Tym pozytywnym akcentem zakończę notkę o moim powrocie na Ciemną Stronę Mocy.

niedziela, 27 lutego 2011

Highway to Bolesławiec!

Czas marnuję odkrywając możliwości mojej nowej zabawki, Samsunga S5330 Wave. O taak! Oczywiście nagle dowiaduję się, że nikt z moim znajomych nie lubi telefonów dotykowych, zabawne (: . Tak, one są gówniane, ale doskonale wiem że na taki bajer połowie moich rówieśnic ślinka cieknie. No, nieważne, ważna jest tylko klawiaturka qwerty i darmowy internet ciągnięty od... komendy policji (pozdrawiam gorąco!).
Nie, nie skończyłam jeszcze projektu, buahahahah! Wyrzuty sumienia zastąpiłam w głowie myślą, ze w sumie nic takiego się nie stanie, jeśli oddam go z lekkim opóźnieniem, zwłaszcza, że moim koleżankom też nie idzie najlepiej. W końcu najgorsze, co może nas spotkać, to śmierć, a kiedy już umrzemy i tak będzie nam wszystko jedno :].
Coraz lepiej zapamiętuję sny. Długie miesiące treningów zaprzepaściłam w bodaj dwa tygodnie, ale teraz zbliżam do stanu poprzedniego. Dużo rozmyślałam o wartości mojego czasu i poświęconych emocji - otagowałam je jako "bezcenne" i "zaprzepaszczenie grozi śmiercią i innymi aktami autoagresji". Dlatego postanowiłam nie poddawać się w obu umierających przypadkach beznadziejnych. Po podjęciu tej decyzji miałam bardzo szczegółowy sen z udziałem mojego internetowego znajomego sprzed lat, o którego istnieniu prawie całkiem zapomniałam. Zastanawiam się, jaki mój umysł ma cel w wytykaniu mi moich porażek tuż przed podjęciem nowego postanowienia. Złośliwość ma po mnie :3.
Nawiązując do tej decyzji, dupa z niej wyszła. Dupa, dupa, dupa! Wróciło to ukłucie w okolicach mostka. W zasadzie lubię to uczucie. Chyba mnie to kręci. Podejrzenia co do mojego ewentualnego masochizmu niebezpiecznie zbliżają się do potwierdzonych doświadczeniem faktów.
BC odwiedziłam, przenudziłam i powróciłam - uwielbiam czas spędzany z rodzinką (:. I uwielbiam mój model Sokoła Milenium!

wtorek, 22 lutego 2011

Wlazł kotek na płotek...

Kontynuując szlachetny zamysł postów pełnych treści, emocji i sensu, rozpoczęty w poprzedniej notce, zamierzam dziś ze szczegółami opisać tutaj swoją niechęć i żal, skierowany w stronę okrutnego wszechświata.
Oczywiście uważny czytelnik zauważył wszystkie środki stylistyczne w powyższym zdaniu, więc pewnie nie muszę tłumaczyć, że "szlachetny(...)" było ironią, a "żal (...) w stronę wszechświata" hiperbolą? Cudownie, nie lubię przerywać swoich słowotoków - jak wpadam w szał, to raz, a porządnie.
Zauważyliście, że ludzie nie czytają umów? I często zgadzają się na coś, czego nie rozumieją, albo na coś, co ich przerasta? Wiecie, jak to się nazywa? NIEODPOWIEDZIALNOŚĆ, kochani! Oczywiście nieodpowiedzialność ze strony użytkownika, zaś ze przedmiotu - po prostu naiwność. Nieodpowiedzialność to jedna  z cech, których nienawidzę najbardziej - zaraz po dziwkarstwie i hipokryzji. Oczywiście to się ściśle ze sobą łączy, można powiedzieć, że jedno wynika z drugiego, więc moja uwaga nie była konieczna, jednak nie ufam, że przeciętny czytelnik zrozumie moje intencje, a przecież nie chciałabym kolejnego nieporozumienia. Kolejnego błędnego wniosku, wyciągniętego przez jakiś chaotyczny umysł, obraźliwego dla mnie i, co najgorsze, nieusuwalnego z prostej świadomości. A teraz płynnie połączę oba wątki jednym, treściwym stwierdzeniem: kiedy na gg jestem dostępna, to znaczy, że mogę rozmawiać; kiedy jestem niedostępna to znaczy, że rozmawiać nie mogę; kiedy mam status "nie przeszkadzać" to znaczy, że poświęcam się jakiejś czynności i niemiłe mi jest przerywanie jej - przynajmniej przez niektórych; a kiedy mam status "zaraz wracam", to znaczy, że zaraz wrócę, w domyśle - nie ma mnie przy komputerze lub nie jestem w stanie rozmawiać, ale zaraz będę, więc ewentualni zainteresowani rozmową mogą chwilę poczekać. Oczywiście ponownie nie ufam, że czytelnik zrozumiał moją metaforę, więc przetłumaczę na "nasze": moje słowa często są żartobliwe, sarkastyczne, przesadne, ale przychodzi taki moment, że mówię całkiem poważnie; a kiedy mówię poważnie, to znaczy, że jestem doskonale świadoma konsekwencji składanych próśb i obietnic i tego samego oczekuję od rozmówcy. ŚWIADOMOŚCI KONSEKWENCJI oraz ODPOWIEDZIALNOŚCI. Ich brak będzie od dzisiaj traktowany z równą surowością jak brak szacunku do mnie. Śmiercią*.
W tej chwili wydaje mi się, przeżycie tych wszystkich uczuć, które kłębią się teraz w mojej głowie, jest wyczynem na skalę światową, równym przetrwaniu jakiegoś wielkiego kataklizmu, ale cóż - uroki chwili, prawda? Chcę się obudzić z tą cudowną świadomością, że wszystko będzie dobrze, bez uczucia, że muszę robić opisy zwierząt wybitych przez człowieka do projektu edukacyjnego (********** gówno do ***** komu potrzebne), która to czynność dalece wykracza poza moje chęci i kompetencje; chcę się obudzić bez chęci dokonania mordu na Justynie, Annie i Apolonii za to, że wymyśliły tak cudowny podział obowiązków, w którym Lewa pisze o znanych wszystkim zwierzętach, Apolonia rysuje obrazki a Justysia nie robi nic, podczas gdy męczę się z najbardziej popraną częścią tej pracy; obudzić się bez myśli, że ten projekt może zawalić moje świadectwo ukończenia gimnazjum i bez myśli, że mam tak cholernie dużo do zrobienia. Bez tych pieprzonych wyrzutów sumienia. Boję się iść spać, bo jak się obudzę zacznę marnowanie kolejnego, beznadziejnego dnia, pełnego uczuć z poprzednich dwóch akapitów.
Tak, naprawdę mam ochotę dokonać aktu przemocy fizycznej na kimś. Najchętniej położyłabym się w wannie pełnej ciepłej, gorącej krwi oraz innych elementów ludzkiej jamy brzusznej. Aaach!


*Lub fochem

poniedziałek, 21 lutego 2011

♥ ♥ ♥



Manson, kocham Cię  . 


Najwspanialsze dwadzieściatrzysekundy w historii kinemtografii.

czwartek, 17 lutego 2011

Manson

[Kolejne coś pomiędzy opowiadaniem a osobistym przeżyciem. Kolejna zabawa słowem.]



 Tylko go sobie wyobraź! Pomyśl, jak podchodzi do konsoli, a z każdym krokiem jego wystające biodra zdają się być bardziej kościste. Wyobraź sobie, jak pochyla się, a luźna koszulka nieco opada, tak, że widać przez nią zapadnięte żebra. Potem wychudłą, wytatuowaną rękę wyciąga w stronę mikrofonu, odwraca jeszcze głowę, by odkaszlnąć, splunąć na podłogę i daje znak, że jest gotów. Rozchyla wargi, zbliża je do mikrofonu, zupełnie, jakby szykował się do pocałunku i na trzy wydobywa z siebie wysoki, gardłowy charkot, nienaturalny i zduszony. Zamyka oczy, czeka chwilę (wie, że to moment na solo gitary) a potem znów nabiera w płuca zadymionego, ciężkiego powietrza, żebra znowu wędrują do góry i do piosenki wraca wokal. Zaczyna kiwać głową w rytm muzyki, przetłuszczone włosy opadają mu na twarz, przesłaniając zapuchnięte powieki. Po chwili całe jego ciało dostosowuje się do tempa śpiewanej melodii, ruchy jego klatki piersiowej są coraz szybsze, charkot przeradza się we wrzask i, zupełnie gwałtownie, piosenka dobiega końca. On siada pod ścianą zdyszany. Nos lśni mu od potu. Po chwili nie wytrzymuje i zrzuca z siebie koszulkę, a wtedy widać wyraźnie każde zadrapanie na jego piersiach. Widać rany na jego chudym brzuchu. Syntetyczne światło żarówki sprawia, że pomiędzy jego nienaturalnie wystającymi żebrami pojawiają się głębokie cienie. Ktoś podaje mu puszkę z piwem, ale to nie ważne kto, nie ważne jak – ważny jest tylko sposób, w jaki jego długie, zgrabne palce zaciskają się wokół niej. Mięśnie przedramienia tańczą pod cienką skórą, kiedy zgina rękę i zaczyna sączyć powoli ciepły alkohol. Jego usta delikatnie dotykają zimnego metalu, pozostawiając na nim połyskujący ślad krwistoczerwonej szminki. Jego oddech uspakaja się. Odstawia puszkę i zamiast niej bierze paczkę papierosów z szafki obok, wyciąga jednego i oplata go mocno wargami. Z kieszeni wąskich spodni wyciąga zapalniczkę, wykonuje tradycyjny ruch dłonią i zbliża papierosa do płomienia. Zaciąga się mocno, co jeszcze bardziej uwypukla wszystkie wystające kości na wychudłej klatce piersiowej. Przez chwilę trzyma dym w płucach, a potem rozluźnia się, wypuszczając z ust szare kłęby. Powtarza ten proceder przez chwilę, po czym kończy papierosa i, wygaszając go o brudną podłogę, wstaje. Przechodzi przez pokój, garbiąc się lekko, co uwydatnia jego kręgosłup i wyraźnie zarysowane łopatki. Wychodzi na zimny, ciemny korytarz i idzie nim w stronę pokoju, w którym zebrała się reszta zespołu. Kiedy idzie mięśnie pod jego wąskimi spodniami poruszają się bardzo wyraźnie. Ciężkie buty wywołują w korytarzu głośne, dudniące echo. Umiesz to sobie wyobrazić?  

środa, 16 lutego 2011

Jak widzę muzykę?

[Feryjnych postanowień ciąg dalszy] 


Kiedy w środku nocy budzimy się zlani zimnym potem i w panice szukamy drżącymi rękami włącznika nocnej lampki, chcielibyśmy, że światło zapalało się stopniowo – od małej iskierki, przez delikatny płomyk aż do całkowitej jasności. Tak samo musi być z muzyką – trzeba powoli wprowadzić do organizmu ciche brzdąkanie, delikatne szepty, by potem podgłaśniać do momentu, w którym krzyk i rumor kompletnie wypełnią czaszkę. Krew musi mieć czas na zasymilowanie nut, serce stopniowo musi przystosowywać się do rytmu, bo to, co bez uprzedniego przygotowania będzie się wydawać bezładną plątaniną dźwięków, po cichej rozgrzewce staje się piękne i oczywiste.
Muzyczne upojenie. Cudowne rozluźnienie rozchodzące się po ciele, zaczynające się na uszach i stopniowo wędrujące aż do palców u stóp. Niemal czuje się, jak rosną odstępy między komórkami tkanki mięśniowej, jakby człowiek miał się za chwilę rozpłynąć w bezkształtną, mięsną masę. Masę pełną nut. Zanikają granice między członkami, narządami, cała zewnętrzność staje się tylko... zewnętrznością – bez podrozdziałów i bez epitetów. Umysł za to staje się cienkim woreczkiem, wypełnionym muzyką – podobnym do wypełnionych sokiem kropelek budujących pomarańczę. Na okrutną śmierć zasługuje ten, kto rozerwie ten woreczek zbyt gwałtownym bodźcem zewnętrznym. Niech świat po prostu nie istnieje.
Jak pierwsze krople alkoholu o język pijaka, tak uderzają nuty o bębenki uszu. Pierwsze krople trucizny zabawiają krótkim uściskiem kubki smakowe, by delikatnie i powoli ześliznąć się w okolice przełyku, a stamtąd do żołądka i wreszcie do jelita, w którym zostają wchłonięte do krwi
i przynoszą błogosławione zatracenie. To samo dzieje się z piosenką – najpierw cieszy ucho, później jej treść przedziera się przez mózg by w końcu zatruć serce i tym samym odebrać wszelki kontakt z rzeczywistością. Po kilku akordach, podobnie jak po kieliszku wódki, myśli łatwiej uciekają, dalej błądzą i ciężej im zatrzymać się w jednym miejscu.
Po kilku dniach bez wódki, organizm alkoholika zaczyna dzieciną reakcję „ja chcę”, zaczyna płakać, tupać nóżką i krzyczeć błagalnie. Jednak poza ciałem, cierpi też umysł – umysł jest smutny, pozbawiony jakiegoś pierwiastka codziennej radości, nie wiem sam, czy ma rozpaczać, czy wściekać się. Po odcięciu od muzyki następuje porównywalne przytłoczenie przez codzienność, rozdrażnienie i tęsknota za tym, co jednoznacznie kojarzy się nieskomplikowanemu narządowi, jakim jest nasz mózg, z duchowym szczęściem. Jak pijak w natłoku zawodowych obowiązków cichcem ucieka do gabinetu i naprędce dostarcza sobie choćby kieliszek wina, tak meloman podczas przerwy, choćby na dziesięć zbawiennych minut wkłada słuchawki w uszy – tylko dla ustabilizowania nastroju. Dla chwili odjazdu.
Właśnie w momencie tej rozpaczliwej potrzeby kończą się podobieństwa między alkoholem i muzyką. Bo alkoholik w potrzebie zadowoli się kieliszkiem nalewki, starym jabolem czy choćby łykiem denaturatu, za to muzyczne wymagania melomana zwiększają się z każdą chwilą ciszy. Wyposzczony alkoholik przed rozległym barkiem wybierze tę butelkę, która będzie stała najbliżej, ale ktoś, kto na długi czas został pozbawiony możliwości słuchania muzyki sięgnie po ulubioną piosenkę, ulubiony zespół – a wszystko inne wywoła w nim złość i rozczarowanie. Najpierw wróci do tego, co już nieraz przyniosło mu zadowolenie, do tego, co nigdy go nie zawiodło. Na eksperymenty przyjdzie czas dopiero, gdy pierwsza potrzeba zostanie zaspokojona.  

piątek, 11 lutego 2011

Co by było gdyby narkotyki były legalne?

(Tekst napisany pod wpływem mojego nowego postanowienia: ćwiczyć pisanie codziennie. Nie takie prace były zamierzonym efektem zabawy w Co By Było Gdyby, ale na początek - nie jest źle. Uznałam że wydźwięk idealnie pasuje na bloga, nie zaś do opowiadania.)


Większość ludzi prostych pomyśli zapewne, że rzuciłabym się w wir substancji odurzających i rozpoczęłabym radosną eksplorację pozaświadomych zakamarków swojego mózgu. Chciałabym tego, nie zaprzeczę. Rozczaruję was jednak – prawdopodobnie legalizacja nic by w moim przypadku nie zmieniła. Moja abstynencja nie jest kwestią lęku przed konsekwencjami – w tej gdybaninie wykluczamy ewentualne negatywne skutki, jak uzależnienie, niewłaściwa reakcja organizmu, prawo, złość rodziców, odtrącenie społeczne, bla, bla, bla. Nie wzięłabym – bo chociaż moja wyobraźnia jest tą cechą, którą lubię w sobie najbardziej, muszę przyznać, że boję się jej. Lubię swoje fantazje i lubię w sobie wszystko, co podświadome – bo to z reguły w jakiś uwodzicielsko tajemniczy sposób odbiega od normy – i nieraz mówiłam już, że chciałabym mieć szerszy dostęp do swojego mózgu. Ale prawda jest taka, że byłam, jestem i prawdopodobnie na zawsze pozostanę tchórzem. Czy gdybym nim nie była, nie wzięłabym już teraz? Czy miałabym z tym problem? Absolutnie najmniejszego. Czy poniosłabym konsekwencje? Poza wyrzutami sumienia, prawdopodobnie żadnych lub bardzo niewielkie. Tak, jedyną przeszkodą jest mój strach. Bo tak naprawdę, co dałoby mi taka „podróż”? Timothy Leary mówił, że LSD pomaga wyzwolić obwód neurogenetyczny, który jest niczym innym, jak zrozumieniem swojego umysłu, wejściem do świata swoich archetypów. Tak, to właśnie chciałabym osiągnąć... ale pomiędzy „chciałabym” a „chcę” stoi decyzja, której nie potrafię podjąć... i nie chciałabym podejmować. Fascynuje mnie moja podświadomość, podobnie jak fascynują mnie hipisi, metafizyka, lata 60, krew, śmierć, organy wewnętrzne, gra na gitarze i basiści. Oczywiście, że mogłabym to wszystko mieć, ale przecież nie tego chcę. Chciałabym wielu rzeczy, których przecież z całego serca nie chcę, ale to „chciałabym” zostawia mi decyzję do podjęcia, co z jednej strony jest bardzo wygodne, z drugiej – nierozsądne. Z tej pierwszej strony, nie zamykam sobie żadnej furtki, z drugiej – możliwe, a nawet prawdopodobne, że przyjdzie moment, w którym trzeba będzie mieć zadeklarowane poglądy, a decyzje będą musiały być już podjęte. Ja jednak, jak każdy tchórz, pozostaję w orientacji wygodnie obojętnej, pilnując drzwi wejściowych i zerkając jednym okiem na drogę ucieczki, i, jak każdy tchórz, woląc nie zadeklarować się za późno, niż za wcześnie.  

czwartek, 3 lutego 2011

Co Julię denerwuje? Part I

Ambitny temat obrałam, nie ma co. Na książkę. Może nawet encyklopedię. Dziesięciotomową. Ale to w drodze do mojego hipisowskiego szczęścia - nazwać to, a potem nauczyć się tolerować. Tak, właśnie tak. Może zacznijmy od małego kalibru.

Najbardziej Irytujące Słowa Świata *
Miejsce pierwsze... 
Pozdrawiam. Przyznam, że walka była zacięta, ale w czołówce znalazło się zdewaluowane słowo, kiedyś oznaczające sympatię, dziś - wzgardę. Nie lubię tego! 
Miejsce pierwsze b - 
Pozdrowienia środkowym palcem To nie słowo, dlatego podczepiam pod 'Pozdrawiam'. 

Miejsce drugie...
Cóż. Aghrhrg! Tyle jest pięknych sposób na skomentowanie sytuacji, tyle wyrażeń do wykorzystania. Kwitowanie mojej wypowiedzi trzema literami, jakkolwiek głupia czy nudna by nie była, jest po prostu nie na miejscu.

Miejsce trzecie...
Poćwicz. Czy jest bardziej plastikowa i pustacka odzywka? 

Miejsce czwarte...
Fakt. Uraz po szkolnej lekturze. Agrhrg!

Miejsce piąte...
Kotek. Muszę to wyjaśniać? 'Ktoś' kiedyś zapłaci za traumę zwianą z tym niewinnym zwierzakiem.

Miejsce szóste...
Pomińmy. Może to nie jest kwestia brzmienia czy zastosowania, tylko osób, u których to zasłyszałam, albo częstotliwości z jaką to słowo jest (nad)używane?

Miejsce siódme...
Wyje*ane. Pojawiło się nowe słówko i raz cała polska młodzież ma 'wyje*ane'. Brawo, kwiecie narodu, brawo, nadziejo na przyszłość! 

Miejsce ósme...
Oj tam oj tam. To w zasadzie też wyrażenie, ale muszę o nim wspomnieć. Zdarza mi się używać, ale niektórzy NADużywają, a kiedy ktoś kwituje w ten sposób moje pełne szczerej frustracji wyrzuty - gotowam pozbawić trzewi.

*Oczywiście powyższy ranking jest bardzo skromny i okrojony, nie uwzględnia też faktu, że zarówno kontekst, jak i osoba, która używa jakiegoś wyrażenia, mogą znacząco zmienić jego wydźwięk. 

A kiedyś może dopiszę part II, póki co za bardzo się podnieciłam tymi słówkami i powoli zaczęła wzbierać we mnie złość.

niedziela, 30 stycznia 2011

Misja: zostać hipisem

Status misji:                              rozpoczęta
Data finalizacji misji:                 wakacje 2011
Największe zagrożenia dla
prawidłowego przebiegu misji:   szkoła, mama, społeczeństwo, wszechświat
Sprzymierzeńcy:                       Agatka
Potencjalni wrogowie:               pozostali (wszyscy, oprócz Agatki)
Podmisje:                                a) dieta
                                               b) edukacja muzyczna (z naciskiem na: The Doors, John 
                                               Lennon, Prince, Lenny Kravitz, Led Zeppelin, The
                                               Rolling Stones)
                                               c) lektura: Timothy Leary - Polityka Ecstasy
Środki:                                    mówienie do ludzi 'bracie' i 'siostro', ew. 'kwiatuszku'
                                               wzajemna motywacja
                                               muzyka
                                               stosowanie substancji odurzających  (niedostępne)
Cel:                                         nieprzejmowanie się, optymizm, spełnienie marzeń








Niech moc mi sprzyja...