wtorek, 24 maja 2011

Maju, cóż zobaczymy dziś?

Podążając swoją sinusoidalną metodą popadania ze skrajności w skrajność, opublikuję teraz bardzo subiektywny post, o jednoznacznie pozytywnym wydźwięku. Ludzi znudzonych taką przewidywalnością moich nastrojów proszę o opuszczenie sali. 
Ostatnio chodzę i się cieszę, co zupełnie wykracza poza mój szablon Juliowatości. Nie obchodzi mnie za bardzo nic, co nie wywołuje u mnie sympatycznego grymasu podkówki. Nawet zawalone zadanie na sprawdzianie z fizyki (do którego, swoją drogą, uśmiechałam się przez pół godziny, pewna, że poszło mi wybornie) nie zburzyło mojej idealnej obojętności na zło, która, prawdopodobnie, jest złudzeniem wywoływanym przez niedobór / nadmiar jakiegoś hormonu. Chyba po prostu nauczę się z tym żyć, to wydaje mi się mnie energo- i czasochłonne niż kolejne próby obudzenia do życia zdrowego rozsądku. 
Ostatni czas zdominowany był przez drużynowe biegi na dystans "w te i wewte". Odpowiada mi to. I tak, dla przykładu, właśnie zadłużyłam się na 2,5PLN i kupiłam sobie "za grosik" stosik książek, których nigdy nie przeczytam. W powietrzu czuję coś, co może w maju jest nie na miejscu, co może jest marą fiksata albo doskonałym przykładem na wyolbrzymianie drobnostek, ale czego istnieniu zaprzeczyć nie można... WOLNOŚĆ! Atmosfera, ludzie, pogoda, ilość zadań domowych, morale grupy - wszystko to sprawia, że muszę to w końcu powiedzieć:
Drodzy państwo, okres podniecania się planami 
wakacyjnymi uważam za uroczyście rozpoczęty! 
Ach, czego to ja w wakacje nie zrobię! Całą bibliotekę przeczytam, a na deser pół empiku :3. No i oczywiście osiągnę absolutną perfekcję w grze na gitarze, basie i harmonijce ustnej. Poza tym wydam tomik poezji, zbiór opowiadań, a we wrześniu - swoją pierwszą powieść sensacyjno-fantastyczną. I, rzecz jasna, wszystkie festiwale i koncerty będą moje!
Pewnie, że zdaję sobie sprawę, że rzeczywistość będzie nieco mniej rozmaita, a w głębi duszy jestem całkowicie świadoma, że po prostu będę siedzieć dwa miesiące w domu zastanawiając się usilnie "co by tu porobić", ale myśl, że mogłoby być inaczej, napełnia mnie wewnętrznym spokojem, poczuciem emocjonalnego bezpieczeństwa.
Pełna jestem jakiejś takiej prostej miłości.

Ach, nie byłabym sobą gdybym nie napisała tutaj słówka czy dwóch o jedynym inicjatorze mojej miłości o podtekście erotycznym. Nowa strona Marilyn'a Manson'a została właśnie otwarta, co dla nas, fanów, oznacza tylko jedno: promocja płyty rusza!! 26 sekund nowego teledysku uszczęśliwiło mnie na tyle, że okrzyki radości wydało mi się adekwatne, by to okazać. Co z tego, że prawie nic nie słychać? Zaskoczyła mnie obecność kolorów w nowym logo, ale szybko przetrawiłam ten fakt i postanowiłam przenieść koncepcję na swój ubiór, zeszyty, telefon, komputer, może i blog. Mam też silne postanowienie, że tego pięknego, wrześniowego popołudnia, kiedy płyta promowana przez singiel "I am among no one" zostanie wydana, pobiegnę do empiku w podskokach i kupię ją, kosztem jedzenia na kolejny tydzień.
Miłość, miłość, miłość - nic się na to nie poradzi!

środa, 11 maja 2011

Filozoficznie...

Dużo ostatnio myślę.

O czym to? - spyta ktoś dociekliwy. Otóż powiem - o wszystkim. O życiu. O śmierci. O swojej przyszłości. O szkole. O rodzinie. O sztuce. O muzyce. O literaturze. O miłości. O ludziach. O przyjaźni. O sobie. O przechodniach na ulicy. O swoim wyglądzie. O telewizji i showbiznesie. O gitarze. O swoich potrzebach. O pracy. O dorosłości. O smutku. O przyjemności. O bólu. O ćpunach. O narkotykach. O patriotyzmie. O blogowaniu. 
I, o czymkolwiek bym nie myślała, coraz częściej dopada mnie wspólny dla wszystkich rozważań, niepokojący wniosek: 

je*ać to.

Ciekawe jak się nazywa ten nurt filozoficzny?

piątek, 6 maja 2011

Planeta Małp

W środę wraz z moją dzielną towarzyszką o wdzięcznym imieniu Julia udałam się na wyprawę do miejsca, które większość zna tylko z legend. Lokalne gniazdo pokemonów, Planeta Małp, znana też jako Gimnazjum nr 1 im. Tadeusza Kościuszki w Jeleniej Górze - to właśnie miejsce stało się naszym celem. Takiej misji mógł podjąć się tylko głupiec lub człowiek szalenie odważny. Do której z tych grup się zaliczamy? Ja na pewno do drugiej... ale nie o tym chciałam mówić. Pragnę tylko zdać suwerenną relację z tej przygody, opisując obiektywnie i możliwie dokładnie to owiane tajemnicą miejsce.
Ludowe podania, przekazywane z ust do ust wśród co bardziej rozmarzonych Żeromian, nie były przesadzone. Legendy okazały się być prawdziwe. Gdy tylko przekroczyłyśmy te mury stało się jasnym, że nie będzie łatwo. Zbłąkany nazgul w szarym uniformie natychmiast dał znać, że impertynencko przekroczyłyśmy jego teren. Postanowiłam podwoić swój kamuflaż, związałam włosy i zdjęłam swoją skórę. Niestety nadal drastycznie wyróżniałam się z tłumu wymalowaną na twarzy inteligencją, ale to musiało wystarczyć. Gdy rozbrzmiał dzwonek, ja i Julia przepełzłyśmy przez przedsionek piekieł do wejścia. Przywitał nas nasz wtyk po 'tej stronie', towarzyszył mu zaś średnich rozmiarów ogr. Razem z naszym przewodnikiem (który wyrzekł się edukacji, by poznać dogłębnie te przesiąknięte smrodem siarki i ognia tereny) wspięłyśmy się do najwyższej komnaty w najwyższej wierzy. W kącie przystanęła ma dawna znajoma, Magda, wpatrując się w nas podejrzliwym wzrokiem. Pomachałam jej, ale w języku Pokemonów to chyba musi być znak ostrzegawczy, bo wyszczerzyła tylko groźnie zęby w moją stronę. Wiedziałam jednak, że pod tymi zaszczutymi stworzeniami, które oblepiały mnie wzrokiem na każdym kroku, kryją się ludzie. Widywałam niektóre z tych dziewcząt dwa lata wcześniej - przywykły do eksponowania swojej seksualności. Teraz kazano im schować całą kobiecość pod bezkształtnymi, granatowymi koszulkami (LOOOOOOOOOOL, NIE MOGĘ Z TYCH ICH MUNDURKÓW XDDDDD). Podczas gdy moja towarzyszka próbowała nawiązać werbalny kontakt z tymi istotami, ja cały czas pilnie unikałam Gestapowców, którzy pewnym, sztywnym krokiem maszerowali po korytarzach, zamiast pał dzierżąc w rękach długopisy i podkładki do notowania, z wzrokiem wyczulonym na łamanie Konstytucji Planety Małp - a zamiast krwi, żywili się strachem. Jakby tego było mało, po niższych piętrach z zadowoleniem przechadzał się dwuosobowy Słoneczny Patrol w maskujących kamizelkach (odblaskowych). Na tym etapie na szczęście udało mi się umknąć ich uwadze. Postanowiłyśmy udać się na mały spacer i zobaczyć, jak nasi dawni przyjaciele znoszą to miejsce. Po drodze spotkał nas kolejny atak. Najpierw niewinne "CZEŚĆ!", wrzaśnięte mi w twarz przez nieznajomą istotę, które zignorowałam - a to był błąd. Zignorowałam ostrzeżenie o ataku, który później prawdopodobnie zadecydował o finale naszej misji. Skierowałyśmy swoje kroki do podziemia, lecz ta istota udała się za nami w szalony pościg. JULIAAAA, JUUUULIA! - krzyczała, nie wiem czy do mnie, czy do mojej towarzyszki. Machała przy tym kolczykami. Podeszła do nas. Nie widziałam jej twarzy, była przykryta maską wykonaną z dziwnej substancji - prawdopodobnie zaprawy murarskiej - tylko dwa kolczyki połyskiwały w jej nozdrzach (pomyślałam, że zapewne służą władzom do wymuszania posłuszeństwa). Zaczęła zadawać pytania, w jej oczach widziałam błysk obłąkanej ciekawości, a może i nadziei, zdziwienia, radości z kontaktu z jakimś innym (może lepszym?) światem... "Jesteście z Żeroma?" Wszystkie alarmy w mojej głowie rozdzwoniły się jak na komendę, chciałam podjąć ofensywę i dokonać agresywnego natarcia (wszak już starożytni Chińczycy wiedzieli, że najlepszą obroną jest atak), ale wtedy, zgodnie z zawartą wcześniej umową o dyplomacji, odezwała się ta pacyfistyczna Julia. Musiałam się z tym pogodzić, w końcu to ona z naszej dwójki była lepszym negocjatorem. Potwierdziła więc to, o co podejrzewał nas Pokemon, ale na tym się nie skończyło. Padło kolejne pytanie: "Z której jesteście klasy?" Odparła, że z trzeciej, zawyżając nieco mój wiek. "Aha a jesteście..." urwała w pół zdania, ślepska wypełniły się chorobliwą mieszanką zaskoczenia i szaleństwa, po czym wykrzyknęła, wskazując na mnie tłustym palcem: "OOONA MA DREEEDYYYYY!" Wykrzykiwała to zdanie jeszcze kilkukrotnie, zwracając na nas uwagę istot brykających wokoło. Musiałyśmy się szybko ewakuować, a jedyną drogą ucieczki, była droga do Podziemia. Kiedy się tam znalazłyśmy, oczom naszym ukazała się plątanina korytarzy - Bóg jeden wie, jakie eksperymenty biologiczne prowadzono na końcu każdego z nich? Nieugięta Julia podeszła nawiązać dyplomatyczne stosunki z kolejnym człowiekiem, zesłanym do tego lodowatego pipidowa. Tutaj ponownie zostałyśmy zaatakowane, tym razem - przez samca. "Wy z żeroma?" zapytał wręcz napastliwie, a ja wiedziałam, że jego intencje nie są najlepsze. Mimo to grzecznie potwierdziłam, pozwoliwszy Julii kontynuować rozmowę. "A u Was wszyscy noszą okulary?" Mając na uwadze zasady BHP, zignorowałam tę impertynencję. Samiec złapał swoją towarzyszkę (rozmówczynię Julii) za ramię i przyciągnął gwałtownie do siebie ze słowami "Marika, uważaj, bo jeszcze Cię czymś zarażą". Widać uczulenie na wiedzę jest w tym miejscu częstą przypadłością. Zapytałam tej biednej dziewczyny, czy uważa, że możliwym jest, byśmy zostały porwane do ich tajemnych Piwnic w celu zostania zmutowanymi. "Wy w Żeromie jesteście tak zmutowani, że już bardziej się nie da". Szerząc hippisowskie podejście do świata, oddaliłyśmy się w głąb jednego z korytarzy. Nie była to dobra decyzja. Trafiłyśmy na rzędy szafek o nieznanej zawartości. Ewakuowałyśmy się tak szybko, jak było to możliwe. Jednak kiedy wyszłyśmy już w rejony, do których dociera światło dzienne, spotkał nas kolejny problem - GDZIE JEST WYJŚCIE? Wykonałyśmy telefon do przyjaciela, ten jednak nie potrafił nam pomóc. Na szczęście przydatna okazała się podpowiedź publiczności - konkretnie Chłopca-Ogra, który z trochę buńczuczną miną wskazał nam palcem wrota, mówiąc "Wyjście jest tam". Wtedy pojawiła się nasza przyjaciółka - odetchnęłyśmy z ulgą. Udało mi się wypatrzyć w tłumie mojego dawnego druha - jakże byłam uradowana! Podeszłam do niego, swoim zwyczajem bardzo blisko i powiedziałam wprost do ucha przyjazne "cześć". Podskoczył, spojrzał na mnie, uśmiechnął się, odpowiedział, po czym prawie natychmiast odwrócił się do mnie tyłem. Cóż, przynajmniej się przywitał. Wróciłam do Julii, która wciąż praktykowała dyplomację, ale wtedy Chłopiec-Ogr zaczął dawać wyraźne oznaki swojej dominacji nad naszym wtykiem. To nam się nie spodobało, o czym Julia go poinformowała. Nagle i on zauważył moją fryzurę i, chyba nią urażony, odszedł. Kiedy był już daleko, Julia skomentowała dość obcesowo jego sposób bycia: "co za kolo, ktoś go w ogóle lubi?". Wybuchnęłam beztroskim śmiechem - zbyt beztroskim, nie wiedziałam bowiem, że za naszymi plecami oddział gestapowców zbiera siły. Wykryli nas i natychmiastowo złączyli się w ciasną grupę. Na jej czele stał mops, sięgający mi może do ramienia, ale za to szerszy ode mnie circa 3 razy. "Przepraszam bardzo, ale tu jest teren szkoły i proszę stąd wyjść!" Wciąż śmiejąc się, aby nie okazywać wrogowi ani szacunku, ani zalęknienia, podeszłam do drzwi. Usłyszałam jeszcze jak mops woła do zaczajonego w przedsionku wuefisty: "Panie Wojtku, intruzi!". Pan Wojtek wyglądał na zdolnego do dokonania na nas aktu przemocy fizycznej, więc przyspieszyłam kroku. Julia zaś zaczęła po prostu uciekać. W zdenerwowaniu wpadła na drzwi. Na szczęście udało nam się opuścić to miejsce w jednym kawałku.
Niechaj tekst ten, napisany sumiennie i dokładnie, posłuży przyszłym pokoleniom by zaspokoić ich ciekawość i przestrzec przed wycieczką do tego straszliwego miejsca, a jeśli tego nie uda mu się dokonać - niechaj chociaż będzie im przewodnikiem.