piątek, 28 grudnia 2012

Postanowione!

Żeby coś sobie postanowić, potrzebny jest pretekst. Nie można tak od tak, po prostu powiedzieć sobie: „Od dziś będzie tak, bo ja tak mówię!”. Kto tak robi, jest szalonym neurotykiem, albo po prostu człowiekiem świadomym własnych potrzeb. O ile o to pierwsze można mnie oskarżyć, do drugiego mi bardzo daleko, dlatego wykorzystam nasuwający się pretekst: Nowy Rok. Oczywiście nic się nie zmieni oprócz kalendarza, ani ja, ani natura nie odczujemy tej nowej cyferki w żaden sposób; a jednak pretekst, to pretekst, jak to mówią – każdy dobry.

I teraz tak, jak stoję, z księżycowym mlekiem oblanym na mej piersi, w imię tej pełnej luny przyrzekam;
W imię niechęci, niemocy, nieładu, bezprawia, beznadziei i bezkresu, co cechują mój los, przyrzekam;
Przyrzekam w imię boga, co zapomniał o mnie, co uwiódł fatamorganą nadziei i porzucił na pustyni bez pamięci i litości;
W imię łez, co palą lód mojego lica żywym ogniem na każdą myśl o składaniu przysiąg, przyrzekam;
Przyrzekam oto uroczyście:

Po pierwsze ksiąg zgłębiać mądrości, wiedzę i dorobek większych ode mnie szanować i czcią codzienną obdarzać; w starożytnej i nowożytnej wiedzy się nurzać; odnajdywać rozrywkę i spokój na kratach zapisanych piórem światłych i dostojnych, aby pewnego dnia móc się wyzbyć pokory i w imię własnej próżności okrzyknąć jedną z nich – przyrzekam.
Po drugie ciałem moim miernym a jedynym rozporządzać mądrze; chronić przed nieszczęściem a wystawiać na rozkosze, czynić miękkim, a ukształtowanym piękniej jeszcze niż dziś, i w każdym szczególe podobniejszym do tych, których dźwięk imienia w starożytnych budził dreszcz – przyrzekam.
Po trzecie żywot mój ziemski z uporem godnym kreatury tak nikczemnej kontynuować i umacniać, a nie dać się uwieść demonom, co parszywą pokusą odwodzą i słodyczą zwątpienia nad brzegi Hadesu wabią – przyrzekam.
Po czwarte tych, którzy wbrew rozsądkowi pokładli wiarę we mnie i przez moment nawet nie dopuścili myśli o pomyłce, i podali dłoń z pewnością swej słuszności – w wierze umacniać, a naiwność ich zamienić w logikę, a ich grono poszerzyć i dumą napawać – przyrzekam.
Po piąte całą moc moją, jakkolwiek nikłą, bez reszty włożyć w zrozumienie, a to, czego nie wiem – odkryć, a to, czego nie umiem – zrozumieć, a to, czego się boję – dokonać; i całą siłą mojego rzekomego intelektu podjąć decyzje, które muszą być podjęte, by patrzeć na jutro bez lęku, a z uśmiechem – przyrzekam.
Po szóste wrażliwość moją, co rany mi zadaje głębokie a bolesne, obrócić na korzyść i z niej się uczyć, i lepszym się stawać dzięki niej człowiekiem; a na dzieło ludzkie patrzeć przez jej pryzmat, i jej używać by dzieło ludzkie zrozumieć – przyrzekam.
Po siódme samotność moją, co okrutnie na szorstką posadzkę lochów wygnania rzuca moje niewinności, ujarzmić; pocałunkiem odegnać, dotykiem zniechęcić, śmiechem otruć, uprzejmym słowem zamknąć przed nią drzwi – a nie zapomnieć jej cnót i dobrodziejstw, przyrzekam.
Po ósme słowa moje, co nerwowym kłębowiskiem wypełniają aż po brzegi zadumaną głowę, wylewać z siebie, jak korale nawlekać na nitki opowieści, by nie gniły w odmętach zapomnienia, a język mój giętki, a pióro me cięte pozostało i dało przewagę w rozpaczliwej grze, którą toczą z niewiadomą o przyszłość – przyrzekam.

W imię wszystkiego, w co nigdy nie wierzyłam, a w co wierzyć powinnam i tego, co irracjonalnie mojemu losowi przyświeca; w imię mojego własnego jestestwa – niech się stanie, to, co przyrzekłam, z Tobą jako świadkiem, a zgubą jako egzekutorem.

środa, 26 grudnia 2012

Monolog o północy

Nadszedł taki czas w moim życiu, kiedy z zadawania sobie pytań, przeszłam do poszukiwania odpowiedzi. Wszystko, czego byłam pewna w jednym momencie rozpadło się na miliony kawałków, pozostawiając mnie pośród gruzów dziecinnego systemu wartości, w których miałam znaleźć drogę do dorosłego życia. Czułam się niewyobrażalnie zagubiona i bezradna, a nade wszystko – malutka w tym przytłaczającym chaosie zmian. Żadną miarą nie wydawało mi się możliwe, żebym przeszła przez to wszystko sama. Błądziłam, a każdą drogę podejmowałam na ślepo, bo z mojego pojęcia o wszystkim, co znałam, nie pozostała nawet intuicja, czy choćby głupie szczęście. A jednak, jako neurotyczna egotyczka, nie mogłam pogodzić się z utratą kontroli, i jakoś upodobałam sobie wiarę, że olśnienie będzie słowem pisanym. Dlatego czytałam – czytałam dużo. Odkładałam Nietzschego, tylko po to, żeby sięgnąć po Jana Pawła II. Nawet jeśli udało mi się coś zrozumieć, nawet jeśli pojmowałam zasady funkcjonowania systemów filozoficznych, nie potrafiłam w żaden sposób ocenić ich wartości. Każdy z nich wydawał mi się tak samo spójny i logiczny. Nie mogąc odrzucić żadnego, pozostawałam w wygodnym półmroku relatywizmu, który pozwalał mi zgadzać ze wszystkim i zwalniał mnie z wydawania wyroków, podejmowania decyzji czy ponoszenia odpowiedzialności. Ale to mi nie wystarczyło. Z czasem pomyślałam, że nie mogę pojąć sensu życia, jeśli nie pojmuję życia samego w sobie. I tak studiowałam Freuda i Younga, zerkałam do roczników statystycznych, przeglądałam brukowce. Dzięki temu wiedziałam, dlaczego ludzie działali tak, a nie inaczej; potrafiłam zrozumieć stanowisko każdego, co tylko mocniej utwierdziło mnie w mojej filozoficznej teorii względności. Poznawałam psychologię mas, zanurzając się w popkulturze i mainstreamie. Badałam przypadkowe jednostki, wchodząc na czaty i portale społecznościowe. Bardzo długo uczyłam się nowych rzeczy, tych, o których nie mówili w szkole. Ale olśnienie nie przyszło. Psychologia, socjologia, ontologia, epistemologia, suicydologia, wszystkie ~logie jakie tylko mogłam znaleźć – wszystko na nic. Również ~izmy – marksizm, nazizm, minimalizm, tragizm, surrealizm – nie pomogły mi w niczym. Ani sztuka ani nauka nie potrafiły mi pomóc. Bo wydawało mi się, że tylko na tym stoi świat – na sztuce i nauce. Nawet w moich krótkich przygodach z zakresu psychologii sukcesywnie i z rozmysłem pomijałam element ludzki – ten najważniejszy element w tym wszystkim. I właśnie nie z tego, co czytałam czy robiłam, ale z tego czego tak unikałam, udało mi się z tego wysnuć wniosek: nie lubię ludzi. Mogłam powiedzieć coś o sobie. To był ogromny przełom. Potem przyszły inne wnioski, mniej lub bardziej przełomowe, często tak bardzo ze sobą sprzeczne, a jednak niepodważalne. Znajdowałam zabawę w łączeniu ich ze sobą, uczyłam się powoli siebie – jak każdy, z obserwacji. Wydawałoby się, że z moim bystrym umysłem i stosunkowo dużym zasobem wiedzy, pójdzie mi jak z płatka. Ale mój talent ograniczał się do zajęć teoretycznych, a praca z żywym obiektem to zupełnie coś innego. Bezpiecznie się czułam czytając artykuły i książki, nie musząc patrząc w oczy temu, kogo próbowałam zrozumieć. Ale czytając te tomiszcza i przekopując gigabajty danych, nauczyłam się dużo. Stałam się zaradna i znalazłam sposób, żeby i sobie nie musieć patrzeć w oczy. Zaczęłam pisać. Uprzedmiotowiłam się, sprowadziłam się do roli bloggerki, której życie miałam śledzić. Chociaż oczywiście nigdy nie udało mi się spojrzeć na moje pisanie obiektywnie – bo każde słowo traktowałam z sentymentem godnym kochającej matki – to jednak pojawił się minimalny dystans między mną-rozmyślającą a mną-żyjącą. Każda zauważona cecha, to mały-wielki sukcesik, który napawał mnie dumną. Jednego dnia odkryłam, że nadużywam słówka „zaprawdę”. Od tamtej pory za każdym razem powtarzałam to lubością; zaprawdę ogromną radość sprawiało mi podkreślanie, jak bardzo przepadam za słówkiem „zaprawdę”, bo czułam wtedy, że wiem coś o sobie. Nadużywałam go potem z rozmysłem, żeby nie wypuścić z dłoni tej z trudem złapanej gołębicy, zwiastującej samoświadomość; bo przecież gdyby coś, co wiem o sobie, okazało się nieprawdą, jak mogłabym ponownie uwierzyć samej sobie? Czy mój świat wtedy z gruzów nie obróciłby się w proch? Na razie siedzę na tym placu boju, z upadłych monumentów ambicji stawiam chybotliwą lepiankę chęci przetrwania. Jeśli nikt jej nie podepcze, choćby przez przypadek – to będzie prawdziwy statystyczny cud, i uznam się za szczęśliwą. To takie dziwne; wiem co robię i czego szukam, wiem gdzie i jak tego szukać, i wiem po co, wiem kim jestem i dlaczego taka jestem – a jednak nie wiem nic. Bo przecież teraz, w ciągu pół godziny, napisałam już dużo. Może powiedziałam już wszystko, co jest do powiedzenia i powoli zaczynam przeciągać strunę ponad skalę. Ale to kolejny z moich problemów – po prostu muszę nauczyć się, że życie to nie wiersz, który interpretuje się od ogółu do szczegółu; to katedra, którą stawia się cierpliwie cegiełka po cegiełce. Za mało jest mnie tu i teraz i za mało wiem o chwili teraźniejszej. Za bardzo boję się czasoprzestrzeni by zmieścić w swoim ograniczonym móżdżku, że „teraz” to coś innego niż „zazwyczaj”. Że chociaż jutro jest potencjalnie takie samo jak przyszłość za 30 lat i rządzi się tymi samymi prawami, to jednak spojrzeć na nie należy w perspektywie teraźniejszości raczej niż przyszłości. Może wiem za dużo. Pośród wszystkich wielkich definicji i skomplikowanych zasad, zgubiłam pojęcia niedefiniowalne i prawa podstawowe. Nie wiem co mam z tym zrobić... na razie ciągle odnajduję pocieszenie w myśli, że jutro to pojęcie względne.

Taka szkoda.

Usłyszałam dzisiaj ciszę w głowie. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Ten cichutki, uporczywy głosik, który tak niezmordowanie przypominał mi, co jest dobre, a co złe; ten sam, który biczował mnie za każdy krok nieprzybliżający do doskonałości - zamilkł dzisiaj. Widziałam, jak moje superego składa broń, siada cichutko w kąciku i patrzy tępo w przestrzeń. Słyszałam, jak chicho chichocze przez łzy i czułam, jak delikatnie gładzi mnie po głowie. Już nie płacz, mówiło. Już nie trzeba. Pozwalam ci odejść. To było jak pożegnanie, jakbym już nigdy więcej nie miała go usłyszeć. Nie chciałam tego. Lubiłam je. Tworzyliśmy całkiem udany związek - ono dominowało, a ja miałam coś, przeciw czemu mogłam się buntować.
Szkoda.

niedziela, 25 listopada 2012

Kolejny problem z ego

Niechęć zaakceptowania zmiany, która jest poza naszą kontrolą, pochodzi z egoizmu. Poczucie straty, zubożenia... oszukania. Zdrady. Egoiści cierpią najbardziej, bo zawsze robią wszystko, żeby się uszczęśliwić,  dlatego kiedy dotknie ich nieszczęście, któremu nie mogą zaradzić, są skołowani. Nie mogą obwiniać siebie, nie mogą niczego naprawić. Ego to ta część nas, która tupie nogą i krzyczy "JA CHCĘ!". Superego próbuje je uspokoić, racjonalizuje, nakłada surowe kary. ID woła o pomoc. Mnóstwo psychologicznych mechanizmów działa jednocześnie, aż miło patrzeć i analizować. Potrzeba czułości, opieki, ciepła i jednoczesna, wynikająca z introwertyzmu, chęć izolacji. Może znowu z ego wynikająca potrzeba udowodnienia sobie i innym, że pomoc wcale nie jest potrzebna, chęć samodzielności jak u zakompleksionego dziecka. I wszystko, wszystko wokół niedopieszczonego ego. Gdyby inni grali w tym jakąś rolę, gdyby ktoś inny miał jakieś znaczenie, wszystko byłoby dobrze, bo przecież nic złego się nie stało. Ale chodzi tylko o ego. O to, że trzeba się przyzwyczajać i o to, że nie można nic zmienić. O utratę kontroli. O przewrócenie systemu wartości do góry nogami, uszczerbek na i tak kruchym poczuciu bezpieczeństwa. Żal, poczucie winy - to zbędne mechanizmy, irracjonalne, pobudzone panicznym lękiem. Tęsknota jest piękna, czysta, szczera - to nic, co powinno wywoływać ból. Niespełnione pragnienia bolą tylko egoistów. 
Brak łaknienia, bóle brzucha. Bezsenność - ale nie na tle hormonalnym, tylko ze strachu. Strachu przed wstawaniem rano, przed kolejnym dniem. Przed zmianą dziś we wczoraj. Niepewność. Brak woli walki. Brak chęci na cokolwiek. Obojętność przy wykonywaniu prostych rzeczy, a mimo to niechęć do zabrania się za nie, brak motywacji. Znowu strach, choć tym razem irracjonalny, bo przecież wstawanie, chodzenie do szkoły, jedzenie, czytanie - nie boli. Uśmiech - nieśmiały, prosty, szczery i krótki. Ulotna iskierka, która gaśnie w ułamek sekundy, stłamszona przez ciemność zanim jeszcze zdąży oświetlić drogę albo ogrzać zmarznięte dłonie. Szczera, dobra - ale bezużyteczna. Co nie znaczy że bezwartościowa i za każdym razem jestem za nią wdzięczna... chociaż może nie widać. Może złość zrodzona z tej stłumionej goryczy maskuje skutecznie wszystko inne. To nie znaczy, że nic innego nie ma. Jedyne, o co proszę (bo prosić z natury nie lubię) to odrobina zrozumienia. Pobłażliwości. I trochę czasu - choć to tylko złudzenie. 

środa, 31 października 2012

100 rzeczy, których się boję.

Pająki. Ciemność. Wizjer w drzwiach. Śmierć. Odnóża. Samotność. Upokorzenie. Aktywność społeczna. Cisza. Krzyk. Kara. Sprawienie komuś zawodu. Króliki. Wypchane zwierzęta. Pożar. Psychopaci. Agresja. Alkohol. Utrata kontroli nad sobą. Samookaleczenie. Autodestrukcja. Zaangażowanie. Ośmieszenie. Zdrada. Smutek. Kłótnia. Przegrana. Podświadomość. Wyobraźnia. Dzieci. Wpatrywanie się we mnie. Ja. Upadek moralny. Maski. Parady. Dorosłość. Życie. Porażka. Zobowiązanie. Strata. Zmiana. Odrzucenie. Brak akceptacji. Choroba psychiczna. Uszkodzenie ciała. Potwory. Demony. Głupota. Przechodzenie przez ulicę w nieoznakowanym miejscu. Kelnerzy. Urzędniczki. Starość. Zmarnowanie życia. Lekarze. Ból. W-f. Ździenia. Superego. Depresja. Tabletki antydepresyjne. Ciąża. Płody. Poród. Nienawiść. Że nie skończę tego postu przed północą. Żałowanie. Złe decyzje. Zranienie kogoś. Bezradność. Bezsiła. Zakochanie. Rozczarowanie. Włamywacze. Buka. Stanie się próżną. Bycie nieszczęśliwą. Niepowodzenie. Lenistwo. Samobójstwo. Apatia. Problemy. 80 Zapomnienie. Pogarda. Tęsknota. Pytania. Wyznania. Niezrozumienie. Niedocenienie. Przecenienie. Krew. Wypadek. Udar. Perspektywa spędzenia reszty życia w Polsce. Zaskoczenie. Nieudane prezenty. Bezsens. Kosmos. Martwe ciała. Przyszłość. Uzależnienie. Nuda.

Wesołego Halloween

niedziela, 14 października 2012

Na prokrastynację każdy sposób dobry.

Na nudę zresztą też.
Przeciągające się zmęczenie nie chce odejść, mimo że usiłuję odegnać je wszystkimi znanymi ludzkości sposobami. Tak jakoś niefortunnie się złożyło, że skończyłam oglądać TBBT i drugi sezon House'a, a na wiedźminie utknęłam w martwym, nudnym i smutnym punkcie, toteż weekend miałam wyjątkowo nijaki. No, może oprócz wczorajszego ekscesu z Ozzym i świeczkami ;3.  Jednak od poniedziałku znowu ruszam z fandomami... a już niedługo przyjdzie miły pan w ładnym służbowym kubraczku i mi przeciągnie kabelkiem internet *.* tak długo czekałam na ten dzień! Tyle razy to sobie wyobrażałam... Kocham Internet od 12 roku życia, ale do tej pory moczyłam tylko stopy na płyciźnie. Już wkrótce rzucę się w jego otchłań, na otwarte wody... a kiedy tylko się tym zachłysnę, powierzchnia zamknie się nade mną na zawsze. Już nigdy stamtąd nie wrócę.
Tak przynajmniej to sobie wyobrażam.
Fajnie by było w tym wszystkim znaleźć jakiś czas albo siłę na naukę, ale to takie trudne...

Przyjemny miałam piątek (coś nowego). Brałam udział w ćwiczeniach specjalnych jednostek ratowniczych czy czegoś takiego. W każdym razie były karetki, było zimno, byli strażacy i było mnóstwo świetnej zabawy z pozorowaniem zagrożenia życia. Czułam się tam tak paradoksalnie bezpiecznie, że to aż zabawne. Lubię strażaków i ratowników medycznych. Lubię spokój, siłę i wiedzę, które składają się na autorytet. Jestem taka prosta w obsłudze.
Przez te ćwiczenia przyczepiła się do mnie zupełnie nowa myśl. Śmiesznie by było, nienawidząc ludzi z całego serca, poświęcić życie pomaganiu im. Prawda? Sounds like me.

Ech, chyba jednak nie uda mi się dzisiaj ukryć faktu, że nie mam nic do powiedzenia. Trudno, przynajmniej próbowałam.

piątek, 28 września 2012

Presja społeczna

Wszyscy blogują, odpowiadają na pytania na formspringu, dodają słitaśne foteczki... i ja jakoś zatęskniłam za młodością, której nie mam. Na przekór zepsutej klawiaturze siedzę oto twarzą w twarz z panelem edycyjnym, starając się jak najbardziej odwlec w tej notce moment przejścia do rzeczy, na którą nie mam pomysłu.
Pewnie to zwykła jesienna nostalgia napełnia mnie tą smutną, nijaką, nudną weną, z melancholijnymi zapędami i odrobinę zbyt wyszukaną składnią. Tak już mam - kiedy żółkną liście, zaczynam pieprzyć o niczym i czuję z tym lepiej, niż szesnastolatce wypada.
Póki co całkiem efektywnie pędzę żywot w liceum, zaskakująco pozbawiony porażek i satysfakcjonujący. Znów rozkoszuję się izolacją, mija mi zapotrzebowanie na ludzką sympatię. Moja klasa mnie nie lubi, a ja nie mam im tego za złe, to naprawdę miłe uczucie. Cieszymy się wspólną niszą ekologiczną, nie zmuszając się na wzajem do konkurencji ani do symbiozy. I chyba tak powinnam budować więzi społeczne, w końcu to wyjście najwygodniejsze dla obu gatunków.
...Tylko na czas szukania partnera do rozrodu złamiemy pakt o nieagresji :DDD
(aachh ta ekologiczno-polityczna metafora poniosła mnie tak daleko, że nie mogłam się oprzeć).
 A jak już przy izolacji jesteśmy, znów w swoje niedobre, zimne szpony porwał mnie pewien białowłosy wiedźmin. Nie siląc się nawet na delikatność, zatopił kły w moim sercu i czeka, aż ostatnią krwawą łzę wyleję na ostatni krwawy tom, by zgnieść je potem równie obcesowo. Może jestem przewrażliwiona, ale mam tylko 16 lat. Młoda, naiwna, szukająca głębokich uczuć w tym płytkim i powierzchownym świecie, łatwo padam ofiarą przystojnych bohaterów, kompleksowych uniwersów, ciętego języka i dobrze zbudowanej fabuły. Z każdego bolesnego skurczu w okolicach mostku staram się czerpać naukę. Cierpienie uszlachetnia, błędy uczą, ból uświadamia. Nic nie odchodzi w próżnię... a już na pewno nie miłość tak silna jak moja.

Te wszystkie piękne słowa, ułożone w zdania o dziwacznym i niemodnym szyku, za mało niosą przekazu, by móc stanowić choćby spis treści do tego, co dzieje się w mojej duszy. Niemniej jednak wiem, że nawet spis treści jest poza zasięgiem topornego narzędzia, którym jest język. Zatrzymam się dlatego  tutaj, trochę wcześniej, niż mogłabym, pozostawiając czytelnikowi swobodę interpretacyjną.

sobota, 4 sierpnia 2012

Miasto Tysiąca Starbucksów

Ach, Wiedeń!
Nowoczesny i bogaty jak Berlin, ale bez brzydkich blizn wojny na każdym kroku. Bez okropnych, powojennych (albo broń boże nowszych) budynków, porozrzucanych jak popadnie. Zamiast tego zgrzebne kamieniczki, małe kawiarenki, urocze parczki i piękna panorama gór w tle. No i te Starbucksy na każdym rogu <3 .
Jutro zamieniam "siedzę dziś sama, bo nikt mnie nie lubi" na "siedzę dziś sama, bo nikogo nie znam". I tak będzie lepiej, zdecydowanie. Lubię to miasto, to mieszkanie w którym zostaję, nawet potężnego włochatego kocura lubię. Jednym słowem, nie mogę się doczekać!

środa, 25 lipca 2012

Życia bezsens

Pójście do matfizu to moja największa życiowa pomyłka. Popełniam ogromną głupotę - będę zakuwajać rzeczy, których nigdy nie użyję,  oficjalnie biorę uział w tym wyścigu szczurów, aż stanę się jednym ze zdesperowanych karierowiczów, a potem nudnym, nadętym intelektualistą.
Powinnam zostać technikiem turystyki wiejskiej, albo artystką. Zasilać szeregi bezrobotnych przez dwa lata, potem dostać jakąś nieznaczną pracę w biurze patentowym, urodzić dziecko, a następnie popełnić z samobójstwo z powodu wieloletniej depresji i braku celu w życiu.

To przecież ma sens.

wtorek, 17 lipca 2012

Koncert Marilyn Manson 14.07.2012

Płakałam, czekając na niego.
Płakałam, patrząc na niego.
Płaczę, wspominając go.

Tyle odliczania, czekania, planowania. I jakieś iluzoryczne spełnienie, jakby zamglone, jak sen. Tak szybko przebiegło koło mnie, jakby to był ułamek sekundy.
Boże, już tęsknię za tą ślicznotką, za jego doskonałą mimiką, pasją i uśmiechem, za jego niepowtarzalnym głosem. Wszystko, co się w tym dniu nie udało, było tak bardzo nieważne, kiedy patrzyłam na niego. Był taki szczęśliwy. A potem zaczął drzeć biblię, i wtedy już byłabym pewna, że śnię, gdyby nie pulsujący ból karku i dudnienie basu w splocie słonecznym. Bo nie zrobił tego przecież, żeby wzbudzić kontrowersję, żeby wzbogacić swoje show, żeby dać coś komuś do zrozumienia. Tak było 20 lat temu. Teraz zrobił to dla nas. Dla mnie. To był nas prywatny prezent od niego.
Jestem mu wdzięczna. Za to, że istnieje.

Zdjęcia,
Zdjęcia,
Dużo zdjęć
I nie wiem, czy wolno mi to zrobić, ale jeszcze tu.

A na tym nawet widać moje okulary.


Hey, Cruel World…
Disposable Teens
The Love Song
No Reflection
mOBSCENE
Diary of a Dope Fiend Intro/The Dope Show
Rock Is Dead
Personal Jesus
Pistol Whipped
Coma White/Coma Black
Irresponsible Hate Anthem
Sweet Dreams (Are Made of This)
Antichrist Superstar
The Beautiful People


Czyli godzina esencjonalnego szczęścia.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Ech.

Wyrosnę z tego, wiem.
Może w tym właśnie tkwi problem?

poniedziałek, 26 marca 2012

Sweet Sixteen

Yesterday everything I thought I believed in died, but today...



czwartek, 15 marca 2012

Być kobietą, być kobietą!

Kup je.
Ani mi się waż!
No zobacz, jakie są piękne. Spójrz na ich kolor, przywodzący na myśl piłkę do tenisa. Przyjrzyj się fakturze materiału, tak starannie plecionego, przyjrzyj się misterium i kunsztowi w każdym szwie. Kup je!
Nie rób tego, zobacz ile one kosztują. 220 złotych za tenisówki!? W tesco są tenisówki dziesięć razy tańsze, a też niebrzydkie!
Śliczne, śliczne, śliczne, śliczne ^^ 
Twoje glany prawie tyle kosztowały. GLANY! To prawie jak broń biała!
Przecież nie będziesz chodzić w lecie w glanach. Odparzy Ci się stópka.
A te będziesz nosić do kolorowych rajtuzek, przyjemnie i przewiewnie. 
Dzieci w afryce głodują, a Ty buty za 220 złotych... tożto jest jedzenie na dwa tygodnie!! Oddałabyś dwa tygodnie ze swojego życia za te buty? 
No przecież wiem, że byś oddała :>.
Przestań, wcale nie są takie fajne. Skejty takie noszą. Nie będą Ci pasować.
Szesnaste urodziny ma się tylko RAZ w życiu. Amerykańskie nastolatki robią z tej okazji imprezy z udziałem MTV, a ty sobie butów żałujesz?
Nie powinnaś. To obleśne. Naprawdę, obleśne. Upadniesz tak nisko by kupić sobie buty, których cena opiera się tylko i wyłącznie na tej maleńkiej metce z napisem "VANS"?
Za każdym razem kiedy speszona staniem w kolejce będziesz spoglądać na swoje stopy, uderzy Twe oczy ich piękno, i wiedzieć będziesz, że wyboru dokonałaś słusznego.
Nie będzie z nich żadnego pożytku, to gest godny rozpieszczonego...
ĆŚŚŚŚŚŚ! Słyszałaś to? Czy mi się zdaje czy powiedziały "mamusiu..."? 
Bez przesady, aż tak bardzo ich nie chcesz. Kup sobie jakąś koszulkę czy coś.
"Jesteśmy sobie przeznaczeni!" przysięgam, przysięgam że tak powiedziały!
Tyle rzeczy możesz sobie kupić, a Ty wybierasz... buty?! Wstyd mi za Ciebie!
Wyobraź sobie ich zapach...
Nie rób tego, błagam!
Lekkość na stopie! 
Jesteś pewna?
Wyobraź sobie jaka będziesz w nich piękna! 


And so the dark side won again. Damn it! 
Taaak, czuję że jestem kobietą. 

piątek, 2 marca 2012

Quest Progress

Becoming Well of Useless Information progress statement:  
new task taken!  

Nauczyć się przeklinać we wszystkich językach
Episode 1: The Spanish Inquisition

Z początkiem każdego miesiąca zamierzam brać się za nowy język i przez kolejne dni szlifować słownictwo w życiu codziennym. Zacznę, oczywiście, od hiszpańskiego. Opracowałam już ładną tabelkę, która przyda się w późniejszych etapach nauki. Jestem bardzo entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, ponieważ w hiszpańskich przekleństwach jest mnóstwo emocji, bywają one niekiedy kaskadami dźwięcznych i soczystych wyrazów. Poza tym, jestem wielce kontenta, że zamiast nazwać kogoś dziwką, mogę powiedzieć, że jest taką dziwką, jakby urodził się dziwką tysiąc razy - i nikogo to nie zdziwi (bo nikt nie zrozumie). Przygotuję sobie fiszki, coby szlifować język w maldito komunikacji miejskiej.


Chupame la polla, panochas :*

czwartek, 16 lutego 2012

Plany edukacyjne na rok 2012

Przedmioty szkolne utworzyły w mojej głowie dość wyraźnie zarysowaną hierarchię (i czas najwyższy - liceum wzywa!). Warto byłoby to uporządkować.

Pierwszą grupą są przedmioty, które zamierzam olać totalnie*:
Historia, WOS, geo, chemang, wf.
*Tutaj należy się słowo wyjaśnienia dla mojej mało entuzjastycznej postawy, ale proszę nie zarzucać mi opieszałości - I did it because of reasons. Już się tłumaczę, chodzi tutaj o to, że mam te przedmioty w dupie.

Dalej mamy to, czego będę się uczyć systematycznie i porządnie, ale bez spinania dupy, inaczej mówiąc tak, jak do tej pory. Ta grupa jest przytłaczająco największa, a składają się na nią:
J. angielski, j. francuski, j. polski, plastyka, technika, biologia, bioang, informatyka, chemia.

I te przedmioty, z których muszę się podciągnąć, bo mój poziom jest zaprawdę karygodny, a może i nawet korki by się zdały (no bo czemu nie? Szlachta się bawi, na koszta nie patrzy!). Są to:
Fizyka i Matematyka.

Tak mi dopomóż Bóg. Reorganizację swego systemu wartości zamierzam od uporządkowania spraw szkolnych, no bo od największego gnoju trzeba zacząć porządki, jak to mawiali celtyccy druidzi. Tak więc, jak dało się zaobserwować, w moim nastroju dominuje tendencja wzrostowa.


No i to by było na tyle, a tak w ogóle to napisałabym coś jeszcze, ale staram się o tym nie myśleć, bo przecież już i tak jestem rozproszona i nieprzytomna, i bóg jeden wie co raczy mi do łba strzelić... Może jak już będę trzymała w rękach dowód rzeczowy to się cybernetycznie popodniecam, teraz tylko zaznaczę, że przez najbliższe 149 dni nie planuję popełnić samobójstwa ani doznać większego uszczerbku na zdrowiu ;).

Hasta la vista, putas!

sobota, 4 lutego 2012

Lekarz powiedział "kryzys egzystencjalny właściwy okresowi dojrzewania"

    Pusty pokój, pełny pokój, bez znaczenia? Foton obserwowany zachowuje się inaczej. Wiązadłem spajającym Wszechświat jest myśl, a to świadczy o iluzji. Co za różnica czym jestem w tym mirażu? Zmieniam wszystko. Wszystko zmienia mnie. To ogromna różnica. Jestem czyimś produktem i czyimś stwórcą, tylko sama na siebie nie umiem wpłynąć. Może gdybym była silniejsza... ale skąd wiedzieć: jestem silna, nie jestem silna? Jak sprawdzić, czy moje życie ma wartość, jakiej od niego oczekuję? Mówią „działaj” - jak działać? Mówią „rozwiąż problem”, nie zdają sobie sprawy, że to rada bezwartościowa. Jak wpływają na mnie? Czy obwinianie ich jest dobrą metodą? Oczywiście, że nie. Egocentryzm nie pozwala na to, mówi wyraźnie, że to ja jestem przyczyną, obiektem i wykonawcą wszystkich zjawisk. Swoich problemów. Swoich rozwiązań. Jednocześnie tak bardzo bezsilna. Jeśli jestem jedyną osobą, która może mnie ocalić, a jednocześnie nie mam żadnego wpływu na siebie, nasuwa się wniosek, że nie ma wyjścia z tej sytuacji. Sprzeczność argumentów, układ sprzeczny... a może tylko nieoznaczony? Może tylko źle zapisane równanie, błędnie odczytane wartości?
    A co, jeśli zapalę świecę w pustym, pełnym pokoju? W pustym pokoju świeca nie zapłonie w ogóle, nie będzie nikogo, kto wznieciłby ogień. W pustym pokoju świeca zachowuje się inaczej. Przy mnie płonie, bo chcę żeby płonęła. Ale nie potrafię nie chcieć, więc może jednak tak właśnie ma być? A może jednak jestem za słaba, za mała, by zmienić to, co kreowały miliardy umysłów przez eony historii wszechświata? A jeśli jestem świecą? Jeśli w pustym pokoju nie odkrywam wcale siebie, nie jestem sobą? Świeca jest od tego żeby płonąć, bo ludzie tak chcą. Może jednak sieć jest dobrym wzorem na Wszechświat? Mocna, zespolona myślą sieć. A ja w niej. Obserwowana wiem czym mam być, jak foton. Może jestem fotonem. Może jestem świecą. Powinnam, nie powinnam? 
    Odbijanie piłeczki, wszystko, nic, wszystko, nic. Silna - bezsilna, jedyna - za mała, kreator - bez znaczenia, destruktor - za mała. Układ nieoznaczony. Trzeba wprowadzić więcej wiadomych. Sąd wziąć wiadome? Pozioma ósemka, wąż Uroboros, żadne pytanie nie pomaga. Pieprzyć egocentryzm, pomoc potrzebna od zaraz. Nie lekarz. Nie przyjaciel. Nauczyciel? Idol? Autorytet? Jedyny sposób to patrzeć i uczyć się. Nie jestem gotowa. Porywam się na zadanie, do którego jeszcze nie mam wystarczającej wiedzy. Nie widzę jeszcze wszystkiego. Ale ja już tak mam. Uczyć się i patrzeć. Pewnego dnia zrozumiem. 
    Uczyć się i patrzeć. Myślę że ten wniosek jest satysfakcjonującym zakończeniem dzisiejszych rozważań. Zaakceptować obijające się po głowie echo pytań, uczyć się i patrzeć, pewnego dnia zrozumiem.

piątek, 13 stycznia 2012

Paranoid


Finished with my woman 'cause she couldn't help me with my mind
people think I'm insane because I am frowning all the time
All day long I think of things but nothing seems to satisfy
Think I'll lose my mind if I don't find something to pacify

Can you help me occupy my brain?
Oh yeah

I need someone to show me the things in life that I can't find

I can't see the things that make true happiness, I must be blind

Make a joke and I will sigh and you will laugh and I will cry

Happiness I cannot feel and love to me is so unreal

And so as you hear these words telling you now of my state

I tell you to enjoy life I wish I could but it's too late 


Noo to wychodzi że jestem paranoid. ;]

sobota, 7 stycznia 2012

Postanowienia noworoczne

Jako że nie jestem w nastroju, będzie (dla odmiany) krótko i na temat.
Coś nowego.

  • Nauczyć się jakiegoś fajnego języka (najlepiej wymarłego). Przeczytać Pottera po walijsku albo Hamleta po klingońsku.
  • Obejrzeć wszystkie te filmy które na filmwebie oznaczyłam jako "umrę jak nie zobaczę".
  • Rozpocząć powolne zgłębianie listy 500 albumów wszech czasów Rolling Stone'a. No, a jak już będę staruszką to będę znać je wszystkie na pamięć ;d.
  • Przeczytać wszystkie te książki, które zawsze chciałam przeczytać.
  • Robić sobie listy :> Jezu, listy są takie zajebiste! <3 
  • Nie odkładać nic na później.
  • Ograniczać fejsbóka. 
  • THEREMIN! Zdobyć, okiełznać, wytrwać. 
  • Być szczęśliwą. Dążyć do tego wszelkimi metodami. 
  • Znaleźć sobie przyjaciół. Zawsze chciałam mieć przyjaciół D: .
  • Więcej, więcej, WIĘCEJ egoizmu! 
A tak w ogóle to po co mówić cokolwiek, skoro talent Ilony wystarczy

Ile już razy ja to sobie obiecywałam, hę?

.