niedziela, 24 lutego 2013

Schopenhauer zawsze spoko

"Kiedy w ciężkich, koszmarnych snach przerażenie dochodzi do najwyższego stopnia, wówczas ono właśnie nas budzi, dzięki czemu znikają wszystkie nocne koszmary. To samo dzieje się w śnie życia, kiedy najwyższa trwoga skłania nas, by go przerwać".


"Nasze praktyczne, realne życie jest mianowicie nudne i mdłe, o ile nie targają nim namiętności, jeśli zaś one wkraczają, staje się niebawem bolesne; szczęśliwi są zatem ci tylko, którym przypada w udziale jakaś nadwyżka intelektu ponad tę miarę, jakiej wymaga służenie woli".


Tak mi się rzuciło w oczy akurat. 
 

niedziela, 17 lutego 2013

Przyszło do mnie pod prysznicem

Nasze życie jako bytów ziemskich to ni mniej, ni więcej, niż pasmo nieprzerwanych cierpień, których żadna radość nie może zrekompensować. Ułuda jest tylko maską którą nakładamy na nasze brudne twarze, by nam samym łatwiej było patrzeć na ten odrażający świat. Przyszłość każdego dnia udowadnia nam, jak mało wiemy o rozpaczy. Próby ucieczki z tego desperackiego wyścigu o życie i śmierć spełzają na niczym - ucieczki nie ma. Nadawanie sensu, poszukiwanie doznań, czynienie dobra - to wszystko tylko mizerne próby zapełnienia pustki, którą sami jesteśmy. Jedyny skutek jaki nasze działania kiedykolwiek przyniosą, to śmierć - bo wszystko co robimy, robimy żeby umrzeć. Życie nasze jednak nie jest przez to bardziej sensowne, a jedynie zdaje się stawać coraz bardziej bezcelowe i bezużyteczne. Życie to ogromny wysiłek, który podejmujemy tylko po to, aby ponieść porażkę. Ktokolwiek wierzy w coś innego, jest albo zbyt słaby, aby zaakceptować prawdę, albo zbyt głupi, by ją dostrzec.

U mnie spoko.

czwartek, 7 lutego 2013

Emosmęty

Ile razy już przez to przechodziłam? Siadałam późnym wieczorem za biurkiem, zwieszając głowę, w której dudniło mi to jedno, przytłaczające pytanie: co jest ze mną nie tak? Wszystko zdaje się być na miejscu. Niczego nie brakuje i niczego nie jest za dużo... no, może brakuje kilku rzeczy, ale wszystko w granicach normy. I bardzo długi, skomplikowany ciąg myślowy, którego nie chce mi się teraz odtwarzać, ponownie doprowadza mnie do wniosku, że jestem po prostu zbyt słaba i wrażliwa by istnieć w tak pustym i szarym świecie, jak ten. A najgorsze, że nikogo nie mogę za to winić, a więc i karać nie ma kogo.
W tym właśnie momencie lubię wracać do mojego małego kompleksu mesjasza, podobnego trochę do tego, który trawił wujka Adolfa. Pogrążam się w kojącym przekonaniu, że wszystko to ma jakiś większy cel. Rozpływam się w fantazjach o tym, że wszechświat nienawidzi mnie tylko i wyłącznie dlatego, że postrzega mnie jako zagrożenie dla swojej niezależności. A jednak gdzieś w kącie mojej głowy siedzi ten mały, złośliwy Schopenhauer i podszeptuje - cichutko, ale uparcie: BULLSHIT.

"Nie ten wymiar, to kolejny"
Chyba coś w tym jest.