niedziela, 28 marca 2010

Heepi beerzdeej tuu ju...

I znowu koszmarnie długa przerwa. Nie wiem czy w ogóle jest sens prowadzenia tego bloga dalej... Ale ostatecznie zdecydowałam, że jeszcze troszkę go pomęczę.

Zacznę może od tego, że dzięki mojemu kochanemu, inteligentnemu, błyskotliwemu wychowawcy i jego światłym naukom cierpię właśnie na paskudne zapalenie płuc. Biegaj dziecko po dworze, biegaj, bo to zdrowo :). Zwłaszcza jak jest 17 stopni i lodowaty wiatr, a ja w samym krótkim rękawku. Cudownie. Panu Szyszy kiedyś coś zrobię za tę torturę.

Muszę odnotować tutaj wyjątkwo smutną wieść, a mianowicie, w piątek skończyłam całe 14 lat. Babcia. Normalnie babcia. Jak byłam mała i zastanawiałam się ile lat ma moja prababcia, do głowy przychodziły mi takie liczby jak 16, 17... Może dlatego, że nie potrafiłam do tylu liczyć. A teraz sobie myślę, że z każdym dniem moje niedoskonałe ciało zbliża się końca gwarancji, z każdą kolejną sekundą jest coraz bardziej nieudolne i bezbronne, z każdą chwilą coraz bardziej ogranicza mnie. Pozostaje mi tylko zdechnąć, może wtedy będę wolna od tych fizycznych ograniczeń. Dzień moich urodzin bardzo brutalnie przypomniał mi, że jestem beznadzieją pomyłką genetyczną. Dostałam (tak na pocieszenie) 2 ze sprawdzianu z fizyki. Dlaczego? Dlatego, że zamiast się uczyć poszłam na warsztaty plastyczne, gdzie usłyszałam, że jestem zadufanym w sobie, leniwym beztalenciem :). Może nie dosłownie, ale tak było. Do tej przepięknej oceny dołożyła swoje 3 grosze nieznana mi z imienia nauczycielka. Nie znam osoby, która bardziej niż ja walczyłaby z samą sobą tylko po to, by zasłużyć na szacunek ludzi których darzy szacunkiem. I jak na ławce siedziało 10 osób, tak tylko ja okazałam się taką przyciągającą swoją słabością psychiczną uwagę sierotą, i ta ździra akurat do mnie się przyczepiła. I akurat ja usłyszałam, że zachowuję się jak `stado wściekłych orangutanów`, że `mam taki okropny, skrzeczący głos, że jak się drę to mnie słychać w gabinecie` (tym razem cytaty były dosłowne). I tylko ja usłyszałam, że jestem niewychowanym bachorem. A kiedy ta kretynka odchodziła, mechanicznie napiłam się Coli... I wtedy usłyszałam jeszcze, że jak nauczyciel mówi, to się nie pije, a chwilę później puszka - z lekką pomocą otipsionej ręki nauczycielki - uderzyła w moje zęby, upadła na podłogę, a jej zawartość wylała mi się na koszulę. Nic nic. Nic takiego. Nawet bym o tym nie pamiętała, gdyby to nie były moje urodziny... Stosunkowo wielu ludzi chciało, żebym poczuła się lepiej i próbowało mnie pocieszyć, co ogromnie doceniam i za co bardzo dziękuję. Taak, dziękuję J., A., A., A., ( ^^ ), J., K., G., a nawet wrednemu i podłemu Panu P. P. pseudonim vel P., za ten piękny rozejm.

Po przywróceniu okropnych wspomnień minionego piątku chyba nie dam rady napisać nic więcej, zatem kończę tę notkę. Idźcie w pokoju, moi czytelnicy, niech moc pozostanie z Wami.

P. S.

A mówiłam już, że kocham, ubóstwiam Gwiezdne Wojny? I że jak dorosnę chcę być mistrzem inwersji jak Mistrz Yoda? I że moim marzeniem jest mieć astmę jak Marit Bjoergen i Lord Vader? I że w wakacje zbuduję Międzygalaktyczny Domek na Drzewie (tylko że bez drzewa) w którym umieszczę moje tajne centrum zarządzania kosmosem?

No, to teraz to mówię.