(Tekst napisany pod wpływem mojego nowego postanowienia: ćwiczyć pisanie codziennie. Nie takie prace były zamierzonym efektem zabawy w Co By Było Gdyby, ale na początek - nie jest źle. Uznałam że wydźwięk idealnie pasuje na bloga, nie zaś do opowiadania.)
Większość ludzi prostych pomyśli zapewne, że rzuciłabym się w wir substancji odurzających i rozpoczęłabym radosną eksplorację pozaświadomych zakamarków swojego mózgu. Chciałabym tego, nie zaprzeczę. Rozczaruję was jednak – prawdopodobnie legalizacja nic by w moim przypadku nie zmieniła. Moja abstynencja nie jest kwestią lęku przed konsekwencjami – w tej gdybaninie wykluczamy ewentualne negatywne skutki, jak uzależnienie, niewłaściwa reakcja organizmu, prawo, złość rodziców, odtrącenie społeczne, bla, bla, bla. Nie wzięłabym – bo chociaż moja wyobraźnia jest tą cechą, którą lubię w sobie najbardziej, muszę przyznać, że boję się jej. Lubię swoje fantazje i lubię w sobie wszystko, co podświadome – bo to z reguły w jakiś uwodzicielsko tajemniczy sposób odbiega od normy – i nieraz mówiłam już, że chciałabym mieć szerszy dostęp do swojego mózgu. Ale prawda jest taka, że byłam, jestem i prawdopodobnie na zawsze pozostanę tchórzem. Czy gdybym nim nie była, nie wzięłabym już teraz? Czy miałabym z tym problem? Absolutnie najmniejszego. Czy poniosłabym konsekwencje? Poza wyrzutami sumienia, prawdopodobnie żadnych lub bardzo niewielkie. Tak, jedyną przeszkodą jest mój strach. Bo tak naprawdę, co dałoby mi taka „podróż”? Timothy Leary mówił, że LSD pomaga wyzwolić obwód neurogenetyczny, który jest niczym innym, jak zrozumieniem swojego umysłu, wejściem do świata swoich archetypów. Tak, to właśnie chciałabym osiągnąć... ale pomiędzy „chciałabym” a „chcę” stoi decyzja, której nie potrafię podjąć... i nie chciałabym podejmować. Fascynuje mnie moja podświadomość, podobnie jak fascynują mnie hipisi, metafizyka, lata 60, krew, śmierć, organy wewnętrzne, gra na gitarze i basiści. Oczywiście, że mogłabym to wszystko mieć, ale przecież nie tego chcę. Chciałabym wielu rzeczy, których przecież z całego serca nie chcę, ale to „chciałabym” zostawia mi decyzję do podjęcia, co z jednej strony jest bardzo wygodne, z drugiej – nierozsądne. Z tej pierwszej strony, nie zamykam sobie żadnej furtki, z drugiej – możliwe, a nawet prawdopodobne, że przyjdzie moment, w którym trzeba będzie mieć zadeklarowane poglądy, a decyzje będą musiały być już podjęte. Ja jednak, jak każdy tchórz, pozostaję w orientacji wygodnie obojętnej, pilnując drzwi wejściowych i zerkając jednym okiem na drogę ucieczki, i, jak każdy tchórz, woląc nie zadeklarować się za późno, niż za wcześnie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz