Między świętami a Sylwestrem prawie się uczyłam, prawie robiłam prezentację na technikę i prawie czytałam lekturę. Prawie kupiłam sobie piżamę, ale za to na pewno kupiłam sobie różowe i włochate kapcie (które, nawiasem mówiąc, DOSKONALE wprost prezentują się ze skórzanymi spodniami). Nauczyłam się gotować gulasz sojowy z torebki, biegając co minutę od komputera do garnka by zamieszać i z powrotem. Spróbowałam i pokochałam yerbę. Przesłuchałam na niemożliwej wprost głośności Judas Priest i Mansona (liczyłam, że usłyszą to sąsiedzi, z których najbliższy mieszka 100m dalej - chyba nie wyszło, bo nie było skarg). Spisałam tekst piosenki, która jest hitem nadchodzącego roku - Norbert & Slavek: HIM. Boże, kocham ten utwór!! In the moonlight you and me, and your number is six six six... A pomógł mi w tym pewien student, który nie jest wcale studentem, mimo że studiuje. Obejrzałam Kevina. Poznałam cudowne, nowe słowa, jak np. horrendalny, aberracja, fiksat, niepośledni, feblik, uzus, nygus czy dezolacja. I pewnie zrobiłam kilka innych, nudnych rzeczy, których nie pamiętam, bo wydarzyły się milion lat świetlnych temu, a ten milion zamaskował się gdzieś w czasoprzestrzeni i bardzo wprawnie udaje, że go tutaj nigdy nie było.
Brak snu działa na mnie szalenie podobnie jak alkohol, co bardzo dokładnie udało mi się ostatnio zbadać (nie działanie alkoholu, tylko działanie braku snu). Seplenię, kręci mi się w głowie, widzę świat w extreme HD, wszystko świeci i przestaję cokolwiek analizować. W sumie nie wiem, czy tak jest po alkoholu, czy po jakimś innym świństwie, ale na pewno zgadza się to z jakimś rodzajem nietrzeźwości. Wracając jednak do niespania - 31 grudnia wstałam o 10.30, zasnęłam zaś 1go stycznia około 15. Nieźle, nawet jak na mnie. W ciągu jednej nocy zgarnęłam dwa zaproszenia na imprezy (w przypadku zaproszenia od Justysi prawdopodobnie byłoby to LAN party, ale wolę tego nie komentować). I zrobiłam sushi. Tak, jestem BOSS! Mało tego, ja je potem zjadłam! Jestem boss do kwadratu. Jeszcze muszę zarżnąć Agatkę, za te wszystkie niechlubne zdjęcia, które uczyniła (uczynić zdjęcia! Odnotować - jestem boss do sześcianu). I zarżnąć ją za to, że nad ranem musiałam oglądać 'Zakochaną Złośnicę' -,-'''. Prawie śmieszna prawie komedia prawie romantyczna. Fuj! Dobrze, że wcześniej dostałam silne antidotum Quentina Tarantino. Och, a propos - Tej nocy udało mi się też zakochać <3. Misiu, kocham Cię!! A teraz pędzę z wyjaśnieniem, aby ktoś nie wyciągnął przygłupich wniosków. Obejrzawszy Bękarty Wojny (tak, ten film też kocham, ale to jeszcze nie to) zapałam pożądaniem (i paroma innymi uczuciami) do Niedźwiedzia Żyda. Jak tu nie kochać takiego cudownego, umięśnionego samca o żydowskiej urodzie, z wielką pałą, odzianego w skórę? Jego śmierć była dla mnie ciosem. ,_. Na szczęście przeżył mój idol numer dwa, SS-man o urodzie Mareczka. Jest do kogo wzdychać. Oszalałam za Misiem do tego stopnia, że mam go na tapecie telefonu i (!!) komputera. To naprawdę wiele mówi. Wracając jednak do przeszłości - życzenia złożyłam prawie wszystkim, oprócz Miłośnika Zwierzątek Futerkowych (który, jak się dowiedziałam, już nie ma zwierzątka futerkowego; ta wiadomość tak mnie ubodła i głęboce zasmuciła, że cały dzień miałam wyjątkowo dobry nastrój :3) bo ta cipa ode mnie nie odpiera. Ta cipa zresztą w ogóle mnie olewa, co przestało mnie nawet denerwować, a może i obchodzić. Ale ja to zmienię, zmienię to! Tylko że teraz, to mi się nie chce. Złożyłam też życzenia innemu kosmaczowi, który nadal chce udawać, że mnie nie zna, ale nie bardzo mu to wychodzi. Rano zagrałyśmy w Szwabską Grę Liiiiz-*LEPS*. Uwielbiam ją. To będzie główna atrakcja każdej następnej imprezy, słowo daję (Jezus nie wiedział, kto to jest Kendra Wilkinson - HA, HA, HA!!). Na koniec udało mi się pożyczyć dedorsową książkę, za którą wezmę się od razu po tym, jak skończę tego Buszującego.
Nie ma co, wspomnienia będą o.-
Czas podsumować, jak wyszły mi postanowienia (omg, już?! założyłam tego bloga w zeszłym tygodniu ;oo).
- Mieć czerwony pasek na koniec roku (bynajmniej nie na tyłku).
- Nauczyć się grać na gitarze.
- Wkładać więcej serca w to, co robię.
- Posiąść cnotę cierpliwości.
- Nauczyć się panować nad sobą.
- Przezwyciężyć irracjonalne lęki.
- Schudnąć!
- Być milszą dla rówieśników.
- Przestać myśleć...
- Znaleźć w sobie więcej optymizmu.
- Pisać pamiętnik.
- Mniej czasu spędzać przed komputerem
Podsumowując - 9/12. OOMG, BOSS DO CZWARTEJ :OO. Poszło mi o wiele lepiej, niż myślałam! O.O Pozwolę sobie też na wypisanie pozostałych postępów, których dokonałam.
- Silne wzbogacenie wiedzy muzycznej
- Rozwój życia towarzyskiego
Z tego to może dumna jakoś specjalnie nie jestem, czy szczęśliwsza - też nie mam pewności, ale to chyba jakiś postęp. I ponoć to dobrze działa na mózg (chociaż nie mam pewności, bo dopiero niedawno zaczęłam gadać do siebie, może to znak?).
- Rysuję i piszę
Z tego jestem dość dumna - bardziej z pisania, niż z rysowania, ale najważniejsze jest to, że obie czynności dają mi jakąś (może nie dużą, ale zawsze) satysfakcję.
Na więcej jakoś wpaść nie mogę, ale i tak myślę, że wynik nie jest zły. Oszczędzę sobie wypisywania wszystkich FAILi tego roku, ale bez wątpienia mogę powiedzieć, że największym był Bartek. Na tą sytuację po prostu słów nie mam, miałam się doskonalić, a tu idealna powtórka sprzed dwóch lat. <ściana> Jak zwykle nie potrafię wyciągać wniosków... ale nie, żebym żałowała. Po prostu teraz będę trochę bardziej tęsknić.
Nowe postanowienia - może kiedyś tu będą, może nie. Nie jestem pewna czy w ogóle jakiekolwiek napiszę, a jeśli tak, to w papierze. Tutaj - niekoniecznie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz