piątek, 19 listopada 2010

Jakieś takie nic...

Niechęć i smutek powoli przybierają wymiar fizyczny, choć przecież wydaje mi się, że czuję się coraz lepiej. Dobre mam oceny, trzymam wszystko +/- w garści - tak, jak podobno zamierzałam - a jednak znowu nie mogę zwlec się z łóżka, bo czuję jak bębenki uszne wgniatają mi się w mózg, gałki oczne cofają do oczodołów a każdy por skóry jęczy w żałosnym proteście. Ostatnio przez godzinę nie mogłam się podnieść, nie mogłam nawet ruszyć ręką żeby napić się błogosławionej kawy. Czuję się tak, jakbym co rano musiała się od nowa urodzić i naprawdę nie mam to najmniejszej ochoty. W dodatku zdołowały mnie wizje sesji zdjęciowej wywołane przez wczoraj, w czasie kolejnej bezowocnej, dziecinnej, zboczonej i głupiej rozmowy o niczym. Zaczyna mnie to męczyć. Zaczynają mnie męczyć wszyscy, cała święta trójca - bo ja chyba jestem jakaś zboczona i chyba nigdy nie zapominam. Może źródło mojego nienaturalnego przywiązania nie leży (tak jak mi się wcześniej zdawało) w mojej słabości, tylko w jakiejś panice? Sama nie wiem, czy tą słabość można uznać za słabość, jako przeciwieństwo doskonałości, czy tylko potraktować ją jako jedną z przeszkód fizycznych. Eh, wszystkie moje rozmyślania są chore oO. Chciałabym umieć to olać ciepłym moczem i mieć na to permanentny zlew, ale jestem zbyt zmęczona, by nie czuć nic. Reasumując: jakby nie było, zawsze jest źle! Doszliśmy tąż drogą do sedna mojej osobowości, i tak naprawdę to tłumaczy wszystko - rozpaczliwy pesymizm jest we mnie zbyt głęboko zakorzeniony, by dało się go wyplenić. Hmm, zabawne - ten wniosek nawet mnie uspokoił.
"Jestem jak pistolet - niełatwo mnie utrzymać" rzekł Manson, Pozostawiając Bliznę.
Uwielbiam The High End of Low, kupiłam sobie oryginalną płytę i jestem z siebie DUMNA. < 3

0 komentarze:

Prześlij komentarz