wtorek, 17 lipca 2012

Koncert Marilyn Manson 14.07.2012

Płakałam, czekając na niego.
Płakałam, patrząc na niego.
Płaczę, wspominając go.

Tyle odliczania, czekania, planowania. I jakieś iluzoryczne spełnienie, jakby zamglone, jak sen. Tak szybko przebiegło koło mnie, jakby to był ułamek sekundy.
Boże, już tęsknię za tą ślicznotką, za jego doskonałą mimiką, pasją i uśmiechem, za jego niepowtarzalnym głosem. Wszystko, co się w tym dniu nie udało, było tak bardzo nieważne, kiedy patrzyłam na niego. Był taki szczęśliwy. A potem zaczął drzeć biblię, i wtedy już byłabym pewna, że śnię, gdyby nie pulsujący ból karku i dudnienie basu w splocie słonecznym. Bo nie zrobił tego przecież, żeby wzbudzić kontrowersję, żeby wzbogacić swoje show, żeby dać coś komuś do zrozumienia. Tak było 20 lat temu. Teraz zrobił to dla nas. Dla mnie. To był nas prywatny prezent od niego.
Jestem mu wdzięczna. Za to, że istnieje.

Zdjęcia,
Zdjęcia,
Dużo zdjęć
I nie wiem, czy wolno mi to zrobić, ale jeszcze tu.

A na tym nawet widać moje okulary.


Hey, Cruel World…
Disposable Teens
The Love Song
No Reflection
mOBSCENE
Diary of a Dope Fiend Intro/The Dope Show
Rock Is Dead
Personal Jesus
Pistol Whipped
Coma White/Coma Black
Irresponsible Hate Anthem
Sweet Dreams (Are Made of This)
Antichrist Superstar
The Beautiful People


Czyli godzina esencjonalnego szczęścia.

0 komentarze:

Prześlij komentarz