Och, ach, ajć. Stres naprawdę zabija. Czuję jak komórki mojego mózgu obumierają. Zawaliłam krzyżaków, myślałam że Sanderus naprawdę był duchownym, a w dodatku nie napisałam kto to był Lancelot i co zrobił :/. No szkoda gadać. Z fizyki dostałam 4 -.- Odstrzelcie mnie na miejscu. Sumienie moje jedną tylko pigułkę na uspokojenie dostało w postaci czterech godzin nauki j. angielskiego i dwóch j. francuskiego. Teraz to już MUSI mi pójść dobrze!! Co z tego, że dalej nie odróżniam may od might... Co z tego, że wciąż nie wiem czym się must od have to... Aj, miałam wymieniać pozytywy, nie wyszło :/.
Wracając do stresu, muszę nadmienić, iż ostatni tydzień musiałam jeździć do szkoły autobusem i zapieprzać do niej pieszo przez pół miasta. Umieram z wściekłości. Godzina oglądania sąsiednich wiosek i słuchania jak bardzo stacza się dzisiejsza młodzież. Dialogi odzianych w panterkę i kozaczki panienek zabijają mnie czasami - i to wcale nie śmiechem. Np. taka rozmowa:
"-Chcę jechać na Mazury w tym roku. Mam ciocię w Warszawie, to pojadę do niej i zarobię trochę kasy...
-O, moje rodzinne miasto.
-Warszawa czy Mazury?"
wytrąciła mnie zupełnie z równowagi. Podobnie jak uwaga, że 'sto lat temu nam w Rosji zginęła elita, i teraz też elita'. Do tego trzeba wstać o godzinie 5.40, autobus jest o 6.50. Normalnie o tej porze jeszcze słodko śpię. Powrotny mam o 14.30 (jak nie mam żadnych dodatkowych zajęć kończę o tej porze lekcje, dojście na dworzec zajmuje mi ok. 30min), a drugi - o 19.40. W domu jestem zwykle przed 21. Ucz się, odrób lekcje, umyj się, wyśpij się, wstań na autobus. KURDE MAĆ! Ten tydzień pewnie będzie taki sam. Wesołych świąt!! ;//.
Zmieniając temat na bardziej pocieszny, muszę powiedzieć, że bardzo zafascynowało mnie ostatnio pisanie. To jest taki słitaśne, ojć, ajć, mr! xDD. Ojej, nie, udawanie idiotki wsiąkło we mnie już zbyt głeboko ;o. Jak już mówiłam, pisanie daje mi jakieś takie dziwne zadowolenie z własnej bezsilności. Może poetką nie jestem, może nie mam talentu do rymów, może nie potrafię budować napięcia, ale przecież dla innych nie piszę. Tylko dla siebie. A to pomaga. Odstresowuje. Chyba nawet bardziej niż mówienie ;o. No nie sądziłam, że coś może relaksować bardziej niż mówienie, a nawet niż mówienie złośliwości i innych niemiłych rzeczy O.O. Nawet wpadłam na świetny pomysł na książkę: Co zrobić siedząc w autobusie? Tak dla zabicia czasu. Mam już pierwszy rozdział, w którym opisuję wszystkie możliwe zagrożenia życia i zdrowia (ot, taka obawa przed śmiercią mnie w tym smutnym miejscu nachodzi, a rozmyślanie o możliwości uszkodzeń ciała bardzo skutecznie zabija nudę). Zrobię karierę, będę sławna, wydam cykl poradników i stanę się mistrzem pióra! MAHAHHAHA! xDD.
Oj oj, knucie niecnych planów źle wpływa na mój mózg. I przez to snuję więcej niecnych planów, a to jeszcze gorzej wpływa na mój mózg... Takie błędne kółeczko.
O! O! O! Nawiązując do niecnych planów: Panna J. odwiedzi mnie w wakacje! Iiicha! No już się nie mogę doczekać ^^. Mamy plany na większą część miesiąca xd. Pokażę jej każdy skrawek mojej wsi i zrobię jej wykład z uwzględnieniem dat powstania wszystkich budynków! ^^ Ojej, ale będzie dziko.
Hmm, tak, to chyba wszystko co chciałam wyrazić dzisiaj. Na koniec notki zarzucę drogim czytelnikom mój ulubiony cytat Benedykta XVI z dnia 11 kwietnia 2010: ,,Niech będzie powalony Jezus Chrystus!!"
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
Bez tytułu ;o
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Copyright © 2011 Grając królową samobójców.
Designed by headsetoptions, Blogger Templates by Blog and Web
0 komentarze:
Prześlij komentarz